Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Świat w/g Michalkiewicza
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 13, 14, 15  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Czw 4 04:15, 04 Paź 2012    Temat postu:

O konstruktywną specjalizację Stanisław Michalkiewicz

Wielu Czytelników zwraca mi uwagę, że popadam w coraz większe krytykanctwo. Nie tylko nic mi się nie podoba, ale w dodatku pogrążam się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, zwłaszcza – teorii spiskowej, która jest przecież potępiona przez ludzi przyzwoitych, co to rozpoznają się po specyficznym zapachu, do którego mają zresztą specjalnego nosa.

Owszem, bywają sytuacje wyjątkowe, kiedy nie tylko można, ale nawet wypada wierzyć w spiski – na przykład, kiedy Lew Rywin przychodzi z korupcyjną propozycją do Adama Michnika. Wtedy – oooo! – wtedy nie ma ani jednego człowieka przyzwoitego, który nie tylko by w spiski nie wierzył, ale również – zdecydowanie i kategorycznie ich nie potępiał – oczywiście aż do odwołania. Bo kiedy mądrość etapu dyktuje co innego, w żadne spiski wierzyć nie wypada, bo ich po prostu nie ma, a skoro nie ma – to nie można ich też potępiać, to chyba jasne.

Zresztą mniejsza już o te dygresje, bo przecież chodzi generalnie o krytykanctwo i czarnowidztwo. Tymczasem nic, ale to absolutnie nic, takiego czarnowidztwa nie usprawiedliwia. Przeciwnie – powody do zadowolenia mnożą się na podobieństwo królików. Państwo nasze co i rusz zdaje jakiś egzamin, nawet wbrew pozorom wskazującym na coś dokładnie odwrotnego. Ale wiadomo, że pozory mylą, a zresztą – jaki jest sens zwracania uwagi na pozory, kiedy jest rozkaz, by myśleć pozytywnie, a skoro tak, to i krytyka musi być konstruktywna – na co wskazywał jeszcze wielki syn Ziemi Ognistej, to znaczy pardon – oczywiście Prastarej Ziemi Lubelskiej - Bolesław Bierut. A skoro tak rozkaz nadal jest utrzymany w mocy, skoro sam pan minister Tomasz Nałęcz zdecydowanie twierdzi, że ktoś, kto nie wierzy, iż nasze państwo zdało egzamin, jest „wrogiem Polski”, to nie ma rady – trzeba porzucić krytykanctwo i zająć się dalszym doskonaleniem – żeby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej.

A tak się szczęśliwie składa, że we właściwym kierunku zainspirowały mnie ostatnie wydarzenia w tak zwanym wymiarze sprawiedliwości. Jak powszechnie wiadomo, tutaj również państwo nasze zdało egzamin, dzięki czemu działającemu w imieniu swoich anonimowych mocodawców i protektorów Marcinowi P. z Amber Gold udało się swobodnie naciągnąć naiwniaków liczących na krociowe zyski z powietrza, mocodawcom i protektorom – wyprowadzić co najmniej pół miliarda wyłudzonej forsy w nieznanym kierunku, a nawet – wyciągnąć 11 mln od Rzeczypospolitej. Czegóż chcieć więcej? Ano – nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. A skoro może być jeszcze lepiej, to czyż cokolwiek mogłoby powstrzymać nas przed wprowadzaniem ulepszeń – a zwłaszcza, czy mógłby powstrzymać nas stary, burżuazyjny przesąd, że lepsze jest wrogiem dobrego? To się po nas nie pokaże i dlatego, w czynie społecznym, w ramach dalszego doskonalenia, konstruktywnie proponuję, by nasz wymiar tak zwanej sprawiedliwości włączył się w ogólnoświatowy nurt postępowych przemian.

Nietrudno zauważyć, że charakterystyczną cechą postępowych przemian jest specjalizacja. Przewidział to poeta, pisząc w „Towarzyszu Szmaciaku” spiżowe słowa: „ Na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera. Gdy jeden wiosłem macha żwawo, drugi steruje wtedy nawą... „ – i tak dalej. Zauważyli to już dawno nasi chłopi, tworząc ludowe przysłowie, że „od myszy do cesarza, wszystko żyje z gospodarza”. No dobrze – ale w jaki sposób specjalizacja miałaby wkroczyć do wymiaru tzw. sprawiedliwości? Przecież jedne niezawisłe sądy rozpatrują sprawy karne, a znowu inne niezawisłe sądy – sprawy cywilne – i tak dalej. Czy zatem nie wyważam otwartych drzwi, nie odkrywam Ameryki? Owszem – specjalizacja już dawno wkroczyła na teren organów wymierzania tak zwanej sprawiedliwości – ale teraz chodzi o to, by ją rozszerzyć i pogłębić. Oto przykład Amber Gold przekonał chyba każdego, że na największą wyrozumiałość dla oszustów działających w imieniu anonimowych mocodawców i protektorów, można liczyć w gdańskim okręgu sądowym. I tę reputację powinno się utrzymać, co z pewnością przyciągnie na teren tego okręgu sądowego mnóstwo inwestorów. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że będzie to sprzyjało nie tylko gospodarczemu ożywieniu regionu, ale i wzrostowi zamożności funkcjonariuszy publicznych, która z kolei niechby nawet powoli, będzie się jednak przekładała na wzrost zamożności zwykłych obywateli na takiej samej zasadzie, na jakiej we Francji stan trzeci wszedł w posiadanie znacznej części majątków tamtejszej arystokracji i szlachty jeszcze przed rewolucją. Z kolei powierzenie śledztwa w sprawie „ohydnego prowokatora”, który podszywając się pod asystenta pana ministra Tomasza Arabskiego, skłonił pana prezesa niezawisłego Sądu Okręgowego w Gdańsku do różnych deklaracji, niezależnej prokuraturze w Zielonej Górze też nie jest chyba kwestią przypadku – zwłaszcza, gdy przypomnimy sobie, iż właśnie ta prokuratura nie dopatrzyła się znamion przestępstwa w inwigilowaniu różnych osób, a nawet całych grup zawodowych i społecznych przez tajniaków. Widać wyraźnie, że właśnie ta prokuratura wyspecjalizowała się w odpowiedzialnym, prawidłowym prowadzeniu takich śledztw – a skoro tak, to po co powierzać takie przypadki prokuraturom nie wyspecjalizowanym w tak wysokim stopniu? Wymiar sprawiedliwości, zwłaszcza w takich sprawach, powinien być przewidywalny – a cóż może lepiej sprzyjać przewidywalności, jeśli nie specjalizacja? Dlatego pan minister Gowin, albo jego następca – bo pojawiły się oskarżenia, że pan minister Gowin „złamał prawo”, a wiadomo, że nie ma nic gorszego od złamanego prawa – jeśli nie liczyć złamanego serca, albo niektórych innych części ciała – więc pan minister Gowin, w porozumieniu z niezależnym prokuratorem generalnym, po skwapliwym wysłuchaniu opinii właściwych merytorycznie generałów, powinien określić specjalizację nie tylko każdego okręgu sądowego i niezależnej prokuratury, ale również – każdego niezawisłego sądu – który, dajmy na to, ma sypać piękne wyroki „ohydnym prowokatorom” czy też innym „wrogom Polski”, a który z kolei powinien być wyrozumiały dla ludzkich błędów, które zdarzają się każdemu, a zwłaszcza temu, który w pocie czoła pracuje nad przychyleniem nam nieba w aparacie administracyjnym lub partyjnym. Dzięki temu każdy obywatel, kiedy tylko zostanie skierowany do niezawisłego sądu, od razu będzie wiedział, co go czeka. W ten oto sposób zrealizowany zostanie postulat nieuchronności, który dotychczas wydawał się nieosiągalny. Kto by pomyślał, że w konstruktywnej krytyce i dalszym doskonaleniu drzemią takie możliwości?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 14 14:07, 12 Paź 2012    Temat postu:

Brukowanie przedsionka piekła

Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, że współczesny parlamentaryzm całkowicie się zdegenerował, to właśnie ma okazję się o tym przekonać. W Sejmie trwają prace nad ustawą o Rzeczniku Praw Podatnika, z inicjatywy posła PiS Przemysława Wiplera.

Poseł Wipler, jeden z niewielu Umiłowanych Przywódców, którym jeszcze na czymś zależy, oczywiście chce dobrze, ale obawiam się, że wyjdzie jak zawsze.

Wiara w to, że utworzenie nowego urzędu rozwiąże jakikolwiek problem, należy do złudzeń, których pozbywamy się z największym trudem. Pretekstem do utworzenia urzędu jest jakiś problem. W interesie społecznym jest jak najszybsze rozwiązanie tego problemu, ale nietrudno zauważyć, że interes urzędu, to znaczy jego szefa oraz jego podwładnych jest dokładnie odwrotny.

Urząd bowiem będzie istniał tak długo, jak długo będzie istniał problem, dla którego rozwiązania został utworzony. Zatem dopóki problem nie zostanie rozwiązany, szef będzie szefem, a urzędnicy będą pobierali pensje. W interesie urzędników nie leży szybkie rozwiązanie problemu, ale rozwiązywanie go jak najdłużej, najlepiej - do emerytury, a jeszcze lepiej - żeby ich posady odziedziczyły dzieci i wnuki. Mamy zatem do czynienia z oczywistą kolizją interesu społecznego z partykularnym interesem biurokratów.

Ale warto zwrócić uwagę na najważniejszy aspekt sprawy. Jak wiadomo, parlamenty powstawały po to, by chronić poddanych przed samowolą władcy, zwłaszcza zdzierstwem fiskalnym. Parlamentarzyści zatem niejako z istoty rzeczy byli rzecznikami podatników.

Niestety, odkąd sami zaczęli brać pieniądze podatkowe, całkowicie o tym zapomnieli. Dzisiaj każdy Umiłowany Przywódca uważa za swoją najświętszą powinność "poszukiwanie dochodów do budżetu państwa".

A gdzie te dochody może znaleźć? Wiadomo - tylko w kieszeniach obywateli, toteż Umiłowani Przywódcy z roku na rok coraz głębiej zapuszczają w te kieszenie dren, a kiedy poczucie przyzwoitości i efekt Laffera nakazują pewną powściągliwość, grabią przyszłe pokolenia obywateli jeszcze nienarodzonych.

Efektem tej grabieży jest dług publiczny, który w naszym nieszczęśliwym kraju przekroczył bilion złotych i nadal się powiększa z szybkością około 10 tys. zł na sekundę. To jest właśnie skutek degeneracji parlamentaryzmu; Umiłowani Przywódcy, zamiast bronić obywateli przed samowolą władzy, dostarczają naszym okupantom pozorów legalności, dzięki czemu rabunek dokonuje się w tak zwanym majestacie prawa.

W rezultacie ludzie są podstępnie wyzuwani z władzy nad bogactwem, jakie swoją pracą wytwarzają, i chociaż Umiłowani Przywódcy nie szczędzą im pochlebstw jako "suwerenom", to w rzeczywistości są już tylko niewolnikami państwowymi.

Zatem niezależnie od intencji pana posła Wiplera, który na pewno chce dobrze, inicjatywa ta doprowadzi do rozrostu biurokracji, a pożytek z Rzecznika Praw Podatnika będzie podobny do pożytku, jaki mamy z innych, jakże licznych rzeczników naszych praw - to znaczy żaden.

Ciekawe, że żaden z Umiłowanych Przywódców nie pomyśli, by ulżyć ciężkiej doli podatników poprzez takie uproszczenie systemu podatkowego, które nie dawałoby szansy na żadne krętackie "interpretacje".

Jeszcze pod koniec komuny w konkursie Ministerstwa Finansów na najlepszy system podatkowy wygrał projekt Janusza Korwin-Mikkego, by system podatkowy oprzeć na trzech podatkach: pogłównym, czyli z góry ustalonej składce na państwo, łanowym, tj. podatku od powierzchni nieruchomości, i podymnym, czyli podatku od wartości nieruchomości.

Przy takim systemie nie musielibyśmy wydawać 6 miliardów rocznie na aparat skarbowy, ani też nie byłby potrzebny żaden rzecznik. Widocznie jednak na takie eksperymenty nie ma od naszych okupantów przyzwolenia, bo wolą oni mnożenie urzędów, na których następnie wdzięczni Umiłowani Przywódcy żyją sobie długo i szczęśliwie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 4 04:25, 26 Paź 2012    Temat postu:

Ścieżka obok drogi
Uniwersytety czy chedery?
Stanisław Michalkiewicz



Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci - powiada polskie przysłowie, zaś wymowni Francuzi podobną myśl wyrażają inaczej: kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat. A zatem czy ktoś, kto w młodości nasiąknął atmosferą totalniactwa, rzeczywiście skazany jest dożywotnio na totalniactwo? Tego nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, czy totalniactwo jest dziedziczne. Są wyjątki, ale czy świadczą one o braku reguł, czy też przeciwnie - potwierdzają regułę? Coś musi być na rzeczy, bo w przeciwnym razie skąd brałoby się wśród naszych postępaków przekonanie, jakoby tworzyli środowisko nie tylko "ludzi rozumnych", ale również - "przyzwoitych"?

Totalniacy, ma się rozumieć, wcale się ze swoim totalniactwem nie afiszują. Przeciwnie - taki na przykład Józef Stalin, przemawiając na wiecu wyborczym pierwszego stalinowskiego okręgu wyborczego miasta Moskwy, zachwalał demokrację, twierdząc, że "nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza". W pewnym sensie miał rację, ale jestem pewien, że nie o taki sens mu chodziło i dlatego aż po dzień dzisiejszy uczniowie Ojca Narodów chętnie drapują się w kostiumy płomiennych szermierzy wolności. Cóż jednak z tego, skoro kiedy tylko otworzą otwór gębowy swojej twarzy, natychmiast totalniactwo zaczyna z nich wyłazić wszystkimi porami?

Oto gazeta pod redakcją pana red. Adama Michnika skarciła Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, że "promuje" teorię o wybuchach w Smoleńsku, która przecież jest "kontrowersyjna". Wprawdzie UKSW tylko udzielił gościny naukowcom, którzy w sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku ośmielają się mieć zdanie odmienne od zatwierdzonego przez Rosjan i podanego do wierzenia naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu przez rząd premiera Tuska i jego klakierów - ale autor tej notatki najwyraźniej jest święcie przekonany, że uniwersytety powinny unikać stykania się z opiniami "kontrowersyjnymi" nawet przez papierek, a jeśli już w ogóle dopuszczają do wygłaszania na swoim terenie jakichś opinii, to powinny to być wyłącznie poglądy zatwierdzone. Przez kogo zatwierdzone? To nie jest do końca jasne, ale najprawdopodobniej przez jakichś cadyków, którzy suflują "przyzwoitym", co i jak mają myśleć, no i mówić, pod rygorem wykluczenia ze stada "ludzi rozumnych" - bo u postępaków skwapliwe posłuszeństwo wobec "mądrości etapu" jest kartą wstępu do stada. Ta tresura w totalniactwie, zwłaszcza w przypadku ambitnych mikrocefali, przynosi znakomite rezultaty. Na przykład pewien lubelski bakałarz, występując przed tamtejszym niezawisłym sądem w charakterze biegłego, stwierdził, że użycie słowa: "Anschluss" na określenie przyłączenia Polski do Unii Europejskiej powinno być karane sądownie.

Właśnie przez media przetacza się dyskusja o upadku kształcenia nie tylko szkolnego, ale i uniwersyteckiego. Jakże jednak ma być inaczej, skoro za przyczyną totalniaków, którzy swoim rasowym i kulturowym obsesjom za pośrednictwem eurokołchozu nadają rangę norm prawnych, za którymi stoi przemoc państwa, uniwersytety przekształcają się w chedery? Tradycyjny uniwersytet był otwarty na wszystkie hipotezy, bo jedynym kryterium ich oceny była prawda. Teraz na uniwersytetach utytułowani hochsztaplerzy nauczają, iż prawdy nie ma, nie zauważając nawet, że w takim razie przynajmniej to zdanie musi być prawdziwe - więc miejsce prawdy zajmuje polityczna poprawność. W rezultacie uniwersytety przekształcają się w chedery, w których o żadnej "kontrowersyjności" nie może być mowy, bo tam nauczanie polega na mechanicznym powtarzaniu za mełamedem zatwierdzonych formuł.


Ostatnio zmieniony przez adsenior dnia Pią 4 04:26, 26 Paź 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Śro 0 00:53, 31 Paź 2012    Temat postu:

Seryjny samobójca uderza w soboty?
Stanisław Michalkiewicz

Co tu ukrywać; prawdziwi z nas szczęściarze! To znaczy – nie tyle może my, co nasi Umiłowani Przywódcy, a w szczególności – Nasz Najukochańszy Przywódca, premier Donald Tusk.

Jakże inaczej, skoro wszystkie afery spływają po nim niczym woda po gęsi? A nawet jak nie spływają, to w końcu nic złego mu się od nich nie dzieje. Inny Umiłowany Przywódca wyłożyłby się już na aferze hazardowej – a premier Donald Tusk tylko się od niej trochę zatoczył, niczym prezydent Aleksander Kwaśniewski podczas ataku choroby filipińskiej. Wskutek tego zachwiania nie mógł już kandydować w wyborach prezydenckich w roku 2010 – i słusznie, bo powiedzmy sami – czy może zostać prezydentem Umiłowany Przywódca zachwiany? Oczywiście, że nie; prezydentem powinien zostać Umiłowany Przywódca niezachwiany i właśnie dlatego Moce sprawujące dyskretny nadzór nad naszym nieszczęśliwym krajem uznały, że najlepszym prezydentem dla naszego mniej wartościowego narodu tubylczego będzie Bronisław Komorowski. Wielu, a może nawet zdecydowana większość ludzi w Polsce myśli, że to oni wybrali Bronisława Komorowskiego na prezydenta – ale to tylko pozory. Już Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju zauważył, że nieważne kto głosuje, ważne – kto liczy głosy. Ale jeszcze ważniejszy od tego, kto liczy głosy jest ten, kto głosującym przygotowuje alternatywy personalne. Sztuka polega na tym, by tak przygotować personalną alternatywę, żeby bez względu na to, kto osobiście wybory wygra, były one wygrane. Słowem – tak czy owak – sierżant Nowak – jak mawiało się za moich czasów w kolach wojskowych. Więc pan premier Tusk stosunkowo niewielkim kosztem wykaraskał się z afery hazardowej, ale potem było już gorzej; w listopadzie ubiegłego roku zatrzymany został generał Gromosław Czempiński, a 16 czerwca br, w sobotę, inny generał, mianowicie Sławomir Petelicki pozbawił się życia „bez udziału osób trzecich”. Tak w każdym razie orzekła niezależna prokuratura, dyskretnie pomijając udział „osób drugich”, które przecież też nieźle mogą nawywijać; wcale nie gorzej, niż „osoby trzecie”. No a potem się zaczęło; afera Amber Gold, afera lotnicza z uczciwym synem w roli głównej, jedna za drugą afery trumienne, afera parasolowo-stadionowa, słowem – prawdziwa via dolorosa, a przecież końca jeszcze nie widać. Ale z drugiej strony – jak pisał Stanisław August do Katarzyny – jeszcze nie imperatorowej – „człowiek nigdy nie pozostaje bez pomocy” – więc i nad premierem Tuskiem musi czuwać jakaś Moc, skoro „rządzi mądrze i wesoło”, a wszystkie te afery spływają po nim, jak woda po gęsi.

Ot na przykład teraz, to znaczy w momencie, kiedy na UKSW odbyło się spotkanie naukowców, którzy z zuchwałością godną lepszej sprawy ośmielili się wysunąć na temat katastrofy w Smoleńsku hipotezy nie tylko sprzeciwiające się oficjalnym ustaleniom komisji pana ministra Jerzego Millera, nie tylko żarliwej i skwapliwej wierze całego stada autorytetów moralnych, tworzącego najtwardsze jądro Salonu, ale nawet podanym do wierzenia zarówno tubylczym dygnitarzom, jak i światu ustaleniom generaliny Anodiny – w sobotę 27 października żona znalazła w piwnicy zwłoki Remigiusza Musia, technika samolotu Jak 40, który wylądował był szczęśliwie na smoleńskim lotnisku tuż przed katastrofą samolotu Tu-154. Remigiusz Muś jako technik Jaka 40 twierdził, jakoby słyszał przez radio, iż załoga Tupolewa z prezydentem na pokładzie dostała zgodę na zejście do wysokości 50 metrów. No a teraz żona znalazła jego „zwłoki” w piwnicy i chociaż próbowała je reanimować i nawet wezwała pogotowie, przybyły lekarz stwierdził zgon. Co było przyczyną śmierci – tego w momencie, gdy piszę te słowa – jeszcze nie podano, ale rzecznik niezależnej prokuratury, pan Dariusz Ślepokura powiada, że okoliczności wskazują na samobójstwo. To samo pan Ślepokura twierdził w przypadku śmierci generała Petelickiego – i okazało się, że myślał prawidłowo, bo wkrótce ta intuicja została potwierdzona oficjalnie. Ale nie tylko sobota, jako dzień, który zarówno generał Petelicki, jak i Remigiusz Muś upodobali sobie na popełnienie samobójstwa, naturalnie „bez udziału osób trzecich”, pozwala powiązać te dwa wydarzenia. Bowiem w przypadku generała Petelickiego niezależna prokuratura wszczęła „energiczne śledztwo” dopiero w poniedziałek, to znaczy – dopiero w poniedziałek zdecydowała się przeprowadzić sekcję zwłok – a jak słyszymy, to również w poniedziałek „ma zdecydować” co do sekcji zwłok Remigiusza Musia. Ta okoliczność skłania nas do przypomnienia jeszcze jednego zagadkowego wydarzenia, do którego doszło „bez udziału osób trzecich”, to znaczy – do nagłej śmierci Andrzeja Leppera. Andrzej Lepper, który o różnych sprawach mógł mieć wiadomości zarówno własnymi kanałami, jak i od swoich zagranicznych przyjaciół, którzy hojnie obsypywali go doktoratami honoris causa, stracił życie co prawda nie w sobotę, tylko w piątek 5 sierpnia 2011 roku – ale i w jego przypadku niezależna prokuratura również wszczęła „energiczne śledztwo” dopiero w poniedziałek, to znaczy – dopiero w poniedziałek przeprowadziła sekcję zwłok. Wygląda na to, że seryjny samobójca z jakichś powodów operuje pod koniec tygodnia, zasadniczo w piątki lub soboty. I słuszna jego racja, bo wiadomo, że w soboty i niedziele wszyscy mają wolne, w związku z czym „energiczne śledztwo” można rozpocząć najwcześniej w poniedziałek. Podejrzliwcy, których na tym świecie pełnym złości przecież nie brakuje, na poczekaniu wysysają sobie z brudnego palca fałszywą teorię spiskową, że między sobotą a poniedziałkiem ze zwłok denatów zdążą wywietrzeć rozmaite pavulony, czy jak się tam nazywają te inne obezwładniające specyfiki – toteż jeśli sekcja odbywa się w poniedziałek, przeprowadzający ją lekarze mogą z czystym sumieniem stwierdzić, że nie znaleźli niczego podejrzanego, nawet jeśli nie byliby zblatowani. Taka dbałość o lekarskie sumienia przynosiłaby niezależnej prokuraturze zaszczyt, gdyby nie to, że podejrzliwcy oczywiście się mylą. Nie muszę bowiem chyba dodawać, że w tej fałszywej teorii, jak zresztą we wszelkich innych teoriach spiskowych nie ma ani słowa prawdy, bo jeśli niezależna prokuratura zleca energiczne śledztwa dopiero w poniedziałek, to po pierwsze dlatego, że taka jest nowa, świecka tradycja, a po drugie dlatego, że skrupulatnie przestrzega zasad prawa pracy – bo jakże inaczej miałaby postępować w demokratycznym państwie prawnym? Jak wiadomo, nie ma nic gorszego, niż złamane prawo, a któż ma o tym pamiętać w pierwszym rzędzie, jeśli nie niezależna prokuratura? Zatem wszystko jest w jak najlepszym porządku, zwłaszcza, że ostatnie wypadki pokazują, iż seryjny samobójca zdecydował się jednak na soboty. Zatem jeśli ktoś przeżyje sobotę, to już przez resztę tygodnia może spać spokojnie pewny, że żadne samobójstwo, zwłaszcza „bez udziału osób trzecich”, aż do następnej soboty mu nie zagraża.

Jest to niewątpliwie dodatkowy czynnik sprzyjający umacnianiu się w naszym nieszczęśliwym kraju poczucia pewności i stabilizacji. Nie potrzebuję chyba dodawać, że to poczucie pewności i stabilizacji zawdzięczamy naszym Umiłowanym Przywódcom, a w szczególności – Umiłowanym Przywódcom tworzącym rząd pod przewodnictwem pana premiera Donalda Tuska. Pamiętając wszelako o Umiłowanych Przywódcach, nie możemy przecież zapominać o Mocach, które z daleka i bliska otaczają Umiłowanych Przywódców dyskretną opieką, której rezultaty możemy coraz częściej zauważać zwłaszcza w soboty, a której Umiłowani Przywódcy poddają się oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 3 03:45, 02 Lis 2012    Temat postu:

Ścieżka obok drogi
Nienawiść znienawidzona


Stanisław Michalkiewicz



Niezależny prokurator generalny Andrzej Seremet podpisał w poniedziałek wytyczne dla niezależnych prokuratorów w sprawie zwalczania "mowy nienawiści". "Mowa nienawiści" jest pojęciem nieostrym, więc w praktyce energiczne zwalczanie jej przez niezależną prokuraturę sprowadzi się do oskarżania każdego, kto powiedział komuś innemu coś nieprzyjemnego - zwłaszcza nieprzyjemną prawdę. Jak bowiem wiadomo, nic tak nie gorszy jak prawda. Charakterystyczne jest położenie w wytycznych nacisku na nieprzyjemne wypowiedzi na tematy narodowościowe lub rasowe. Nietrudno się domyślić, że chodzi o zapewnienie szczególnej ochrony osobom narodowości żydowskiej, które na tle swojego pochodzenia albo rasy mają rozmaite kompleksy. Wygląda na to, że krakowski taksówkarz, który obsztorcował panią Cilię Bau, miał szczęście, że zrobił to przed podpisaniem wytycznych. Teraz Bóg wie, czym by się to skończyło. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt sprawy. Prokuratura, chociaż - ma się rozumieć - niezależna, to tylko prokuratura. Do wydania wyroku potrzebne są jeszcze niezawisłe sądy. Oczywiście prokurator generalny Andrzej Seremet żadnych wytycznych niezawisłym sądom wydawać nie może, ale jak by to wyglądało, gdyby - dajmy na to - niezależny prokurator żądał dla nienawistnika surowej kary, a tymczasem niezawisły sąd by delikwenta uniewinnił? Groziłoby to poderwaniem autorytetu niezależnej prokuratury, więc jestem pewien, że i niezawisłe sądy też otrzymały odpowiednie rozkazy. Od kogo? Aaa, to już jest tajemnica państwowa, którą można wyjaśnić jedynie na gruncie potępionej teorii spiskowej, według której całą naszą młodą demokracją, tymi wszystkimi prezydentami, premierami, ministrami płci obojga, Umiłowanymi Przywódcami, niezależnymi prokuratorami, niezawisłymi sądami i tak dalej dyskretnie kierują oficerowie prowadzący, podlegający za pośrednictwem swoich wysokich przełożonych warszawskim rezydentom GRU, BND czy innego Mosadu. W takiej sytuacji nasza młoda demokracja nie byłaby warta funta kłaków, więc nic dziwnego, że teoria spiskowa jest bezwzględnie potępiona, zwłaszcza przez tych wszystkich prezydentów, premierów, ministrów, Umiłowanych Przywódców i ich klakierów w niezależnych mediach głównego nurtu. Jak widzimy, narzędzia terroru na wypadek zainstalowania na części obecnego tubylczego terytorium państwowego jakiejś Lebensraum, gdyby na Bliskim Wschodzie coś poszło nie tak, są już, można powiedzieć, dopięte. Jeszcze tylko załatwić sprawę tzw. roszczeń i można lądować.

W takiej sytuacji, żeby cnota nie pozostała bez nagrody, trzeba przypomnieć, komu zawdzięczamy ten najnowszy instrument tresury naszego mniej wartościowego narodu tubylczego w szacunku i posłuszeństwie wobec starszych i mądrzejszych. Podobno inicjatywa zaostrzonego podejścia do "mowy nienawiści" zrodziła się z głębokiego zatroskania "Tygodnika Powszechnego", który, chociaż z koncernem ITI odbył zaledwie przelotny flirt, najwyraźniej nieodwracalnie jednym susem wskoczył do pierwszego szeregu szermierzy nieubłaganego postępu. Wprawdzie "Tygodnik Powszechny" nie jest oficjalnym kolaborantem wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych, która monitoruje mniej wartościowe europejskie narody, czy aby nie ulegają sprośnym błędom, ale przecież może kolaborować nieoficjalnie, w ścisłej łączności z oficjalnym kolaborantem w postaci Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, hojnie za swoje usługi futrowanej przez znanego finansowego grandziarza, który prowadzi w Europie również hodowlę tzw. elit dla mniej wartościowych narodów tubylczych. To właśnie Fundacja zorganizowała w poniedziałek specjalną konferencję z udziałem specjalistów od praw człowieków z UMCS i UW, no i oczywiście - Otwartej Rzeczypospolitej, gdzie obok poczciwców zasiadają również przepoczwarzeni w płomiennych demokratów dawni stalinowcy. Co tu ukrywać; "wnet się posypią piękne wyroki!".
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 4 04:33, 16 Lis 2012    Temat postu:

Ścieżka obok drogi

Test Janem Kobylańskim
Stanisław Michalkiewicz




Jak można było się domyślić, organizatorzy Marszu Niepodległości 11 listopada spotkali się z krytyką nie tylko ze strony prawdziwych demokratów z SLD, nie tylko ze strony lobby żydowskiego, które z "faszyzmem" walczy i walczy na wszystkich frontach do ostatniego postępaka, nie tylko ze strony obozu zdrady i zaprzaństwa pod przewodem premiera Donalda Tuska, ale również ze strony płomiennych obrońców interesu narodowego. O ile jednak krytyka ze strony prawdziwych demokratów, lobby żydowskiego czy obozu zdrady i zaprzaństwa nikogo chyba nie zaskakuje, o tyle głosy dezaprobaty ze strony płomiennych obrońców interesu narodowego w pierwszej chwili wzbudziły zaskoczenie. Ale tylko w pierwszej - bo już w następnej chwili wszystko stało się zrozumiałe za sprawą "Gazety Wyborczej", która zweryfikowała odporność tubylczych elit politycznych przy pomocy prostego testu.

Jak wiadomo, do honorowego komitetu Marszu Niepodległości zaproszony został m.in. Jan Kobylański, prezes Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej. Człowiek znienawidzony i szkalowany przez wydawaną w Warszawie żydowską gazetę dla Polaków za sprzeciw wobec prób dyrygowania Polonią przez etniczną ekipę, pozostawioną w MSZ przez prof. Bronisława Geremka, za pośrednictwem takich ambasadorów polskości jak panowie Schnepf, Passent czy Gugała. Niemal w przeddzień Marszu Niepodległości "GW" swoim zwyczajem wszczęła klangor wokół obecności Jana Kobylańskiego w komitecie honorowym, najwyraźniej licząc na to, iż najbardziej strachliwych skłoni do rejterady. I rzeczywiście - najpierw z tego właśnie powodu zrejterował z komitetu odważny pan Paweł Kukiz - zaraz zresztą wynagrodzony puszczaniem na antenie PR swojej pełnej rezygnacji piosenki: "Bo tutaj jest jak jest po prostu. I ty dobrze o tym wiesz" - zaraz po nim członkostwo w komitecie "zawiesił" pan red. Tomasz Sakiewicz, zaś "GW" napisała, że również Prawo i Sprawiedliwość "zdystansowało się" od Marszu Niepodległości z uwagi na obecność w komitecie Jana Kobylańskiego, który "krytykował braci Kaczyńskich za podpisanie traktatu lizbońskiego". Okazuje się, że poprzez wskazanie nieubłaganym palcem człowieka, na którego żydowska kamaryla w naszym nieszczęśliwym kraju zagięła parol, można w jednej chwili przywrócić do pionu nie tylko odważnych nonkonformistów w rodzaju pana Kukiza, ale również pretendujących do politycznego i moralnego przewodzenia naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu płomiennych obrońców interesu narodowego. Wystarczy z daleka postraszyć ich perspektywą oskarżenia o "antysemityzm", a już wszyscy posłusznie skaczą przed panem red. Michnikiem z gałęzi na gałąź.

I co Państwo powiedzą? Od razu się wyjaśniło, że PiS nie jest takie straszne. To znaczy oczywiście jest, jakże by inaczej, ale - jak to wyłuszczył pobożny minister Jarosław Gowin - dopóki jest Prawo i Sprawiedliwość, to znaczy dopóki trzyma monopol na patriotyzm, dopóty "nic nam nie grozi" i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Skoro tak mówi pobożny minister Gowin, to czyż wypada zaprzeczać? Jasne, że nie wypada, ale dzięki temu testowi łatwiej jest zrozumieć, na czym właściwie polega ustanowiony przy Okrągłym Stole zarówno polityczny, jak i ekonomiczny model państwa. Model polityczny to demokratyczna fasada mająca ukrywać faktyczne rządzenie krajem przez bezpieczniackie watahy z komunistycznym rodowodem, zaś model ekonomiczny - rabunkowe eksploatowanie zasobów kraju i obywateli przez wspomniane watahy, które zachowują się jak okupant, w dodatku niepewny trwałości okupacji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 4 04:08, 23 Lis 2012    Temat postu:

Ścieżka obok drogi

Reichstag płonie

Stanisław Michalkiewicz


Wydawało się, że ta cała prokuratura, nie mówiąc już o ABW, to dziadostwo, które nawet do trzech nie potrafi zliczyć - a to prawdziwe zuchy! Oczywiście nie zawsze, co to, to nie. Pamiętamy przecież, co wyprawiała ABW u pani Barbary Blidy, która nie mogąc już tego wszystkiego wytrzymać, z desperacji odebrała sobie życie "bez udziału osób trzecich", podobnie jak Andrzej Lepper czy generał Sławomir Petelicki. Podobnie prokuratura. Wprawdzie widać, że robi, co może - o czym świadczy choćby sławny przełom w śledztwie poświęconym zabójstwu generała Papały. Złodzieje samochodów przyznają się do tego zabójstwa jeden przez drugiego, aż prokuratura musi nawoływać: "panowie, nie wszyscy na raz!". Ale jeśli nawet wyszło trochę za dobrze, to intencje też się przecież liczą. O ile więc pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry, który był inspirowany przez złowrogiego Jarosława Kaczyńskiego, ta cała ABW i prokuratura powoli schodziły na psy, o tyle pod kierownictwem zaufanej siły politycznej, w osobach pana Pawła Grasia, Tomasza Arabkiego czy w ostateczności nawet premiera Tuska, i ABW, i prokuratura wspinają się na szczyty możliwości i to nie tylko swoich, ale możliwości europejskich!

Jakże bowiem inaczej nazwać wykrycie straszliwego spisku, który można porównać tylko do podpalenia Reichstagu? Oto 45-letni Brunon K. inspirowany przez tajemniczego nieznajomego zamierzał wysadzić w powietrze Sejm i to w momencie, kiedy w gmachu miał przebywać i pan prezydent Bronisław Komorowski, i pan premier Donald Tusk w otoczeniu Umiłowanych Przywódców! Taki zamach w sposób oczywisty detronizuje katastrofę smoleńską, którą Jarosław Kaczyński za pośrednictwem Antoniego Macierewicza próbował zapędzać w kozi róg wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych. Teraz ze swoją katastofą smoleńską może się schować. Komu zaimponuje jakiś samolot, niechby nawet ze śladami trotylu na pokładzie, kiedy tu w powietrze miał wylecieć i prezydent, i jego pierwszy minister, i wszystkie stany? No i trotylu, czy jak tam nazywa się ten specyfik, musiało być nieporównanie więcej. Co tu ukrywać - zuchy kabewiaki! Okazuje się, że kiedy tu generał Petelicki pozbawiał się życia bez udziału osób trzecich, kiedy premierem Tuskiem wstrząsała afera Amber Gold, afera taśmowa, afery trumienne, powódź na Stadionie Narodowym i wreszcie afera trotylowa - ABW w porozumieniu z niezależną prokuraturą prowadziły subtelną grę operacyjną. "Nie płoszmy ptaszka, niech mu się zdaje, że naszej partii siły nie staje...". Wtedy za żadne skarby nie można było tego ujawnić, ale dzisiaj widać już można, bo oto dowiadujemy się, że "pomocnicy" Brunona K. byli "współpracownikami Agencji". No, naturalnie, jakże by inaczej - ale co z samym Brunonem? Czyżby on nie był współpracownikiem? Nikomu oczywiście nie można zabronić w to wierzyć, podobnie jak w przypadku Marcina P. z Amber Goldu. Tak czy owak - nasz nieszczęśliwy kraj może jednym susem wskoczyć do pierwszego szeregu kreatorów historii. Bo popatrzmy tylko: w lutym 1933 roku w Berlinie spłonął gmach Reichstagu, o podpalenie którego wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler oskarżył komunistów, a konkretnie - van der Lubbego. Sprawiedliwość dziejowa wymaga, by teraz o planowanie wysadzenia w powietrze Reichstagu warszawskiego komuniści oskarżyli faszystów, nieprawdaż? No i proszę! ABW najwyraźniej też to czuje, bo natychmiast wykryła u Brunona K. pobudki "ekstremistyczne, ksenofobiczne i antysemickie". Od razu widać, że to czystej wody faszysta, czyhający na naszą młodą demokrację! Brakuje jeszcze homofobii, ale przecież ani ABW, ani niezależna prokuratura, a zwłaszcza niezawisłe sądy nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Teraz tylko patrzeć, jak pan prezydent Komorowski wystąpi do Sejmu z projektem ustawy "O ochronie narodu i państwa", która znakomicie uzupełni ubiegłoroczne nowelizacje przepisów o stanach nadzwyczajnych i podpisaną niedawno ustawę o zgromadzeniach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 22 22:04, 27 Lis 2012    Temat postu:

Prywatność w służbie bezpieczeństwa
Stanisław Michalkiewicz

Ogłoszenie z wielkim przytupem przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i niezależną prokuraturę rewelacji o tym, jak to Brunon K. „chciał” wysadzić w powietrze gmach Sejmu razem z panem prezydentem Komorowskim, premierem Tuskiem, Umiłowanymi Przywódcami i przedstawicielami wszystkich stanów, sprowokowało ożywioną dyskusję na temat bezpieczeństwa.

Oczywiście na pierwszym miejscu – bezpieczeństwa Sejmu i sejmujących stanów. Pojawiały sie pomysły, by teren Sejmu ogrodzić i ograniczyć dostęp osób z zewnatrz. I słusznie – bo każdego dnia widać jak na dłoni, że kontakt ze światem zewnętrznym nie jest wcale Sejmowi potrzebny. Umiłowani Przywódcy z powodzeniem wystarczą sami sobie intrygując zarówno partyjnie, jak i indywidualnie, jeden przeciw drugiemu, oskarżając się przez Trybunałem Stanu, spierając się na temat różnicy między przodkiem a tyłkiem – i tak dalej. Jedyny problem, jaki się wyłania, to z jednej strony zapewnienie Umiłowanym Przywódcom aprowizacji, a z drugiej – usuwanie produktów przemiany materii.

Na szczęście literatura jak zwykle wyprzedza życie, toteż możemy odwołać się do twórczości Stanisława Lema, który bodajże w „Kongresie futurologicznym” opisywał debatę nad przyszłością świata. Ponieważ zatroskanych przyszłością świata było wielu, ich referaty z konieczności były maksymalnie skracane, ograniczając się do istoty rzeczy. Delegacja japońska na przykład przedstawiła projekt samowystarczalnego miasta. Miałoby ono postać gigantycznego wieżowca, w którym znajdowałyby się nie tylko tradycyjne urządzenia służące mieszkaniu, relaksowi i rozrywce, ale również aparatura służąca do recyklingu. Zainstalowane w samowystarczalnym mieście urządzenia recyklingowe wytwarzałyby, a ściślej przetwarzałyby np. na wodę pitną wszystkie płyny wydalane przez mieszkańców miasta, wykorzystując w tym celu nie tylko mocz, ale nawet poty śmiertelne i inne cielesne sekrecje. Sekrecje stałe, a także ciała zmarłych mieszkańców miasta, rozkładane byłyby w recyklingu na atomy, z których następne urządzenia wytwarzałyby skomplikowane związki chemiczne, będące surowcem dla tamtejszego przemysłu spożywczego. Delegacja przywiozła nawet opakowane w przezroczystą folię próbki zrobionego tą metodą strasburskiego pasztetu, które rozdała wszystkim uczestnikom obrad. Ci jednak, zamiast spróbować, dyskretnie upychali paszteciki pod siedzeniami. Gdyby zatem wykorzystać ten literacki pomysł, można by Umiłowanych Przywódców całkowicie izolować od świata zewnętrznego, żeby mogli cieszyć się bezpieczeństwem, ile dusza zapragnie. Na zewnątrz teren Sejmu zostałby otoczony podwójnym płotem z drutu kolczastego pod prądem o wysokim napięciu, a ochronę przed intruzami dodatkowo wzmacniałyby samoczynne karabiny maszynowe, reagujące na najdrobniejszy ruch w strefie śmierci. Oczywiście takie ogrodzenie nie zabezpieczałoby gmachu Sejmu przed atakiem z powietrza, toteż jedynym wyjściem byłoby wkopanie całego kompleksu w ziemię, przykrycie 8-metrową warstwą gleby, na której można by posadzić drzewa i krzewy tak, że nikt postronny by się nie domyślił, iż pod spodem wre praca państwowa. W końcu czy to nie wszystko jedno, czy nasz nieszczęśliwy kraj będzie rządzony z góry, czy z dołu? Powie ktoś, że zapędzanie Umiłowanych Przywódców do podziemia, to chyba przesada, ale na takie dictum można odpowiedzieć, że bezpieczeństwo jest sprawą najważniejszą i nie ma takich ofiar, jakich nie można by ponieść w służbie bezpieczeństwa.

Bo też nie tylko o bezpieczeństwo Umiłowanych Przywódców tu idzie, ale o bezpieczeństwo wszystkich. W bardzo interesujący sposób przedstawiła tę sprawę w państwowej telewizji pani red. Beata Tadla, która niedawno przeszła tam z TVN. Referując tę sprawę z punktu widzenia władz zwróciła uwagę, że wprawdzie obywatele naszego nieszczęśliwego kraju są inwigilowani przez tajniaków jak rzadko kto – ale to wszystko przecież dla naszego dobra i musimy sie zdecydować: albo więcej prywatnosci, albo wiecej bezpieczeństwa. Nie ulega wątpliwości, że w obliczu takiego dylematu praworządny obywatel nie będzie wahał sie ani chwili i oczywiście wybierze bezpieczeństwo. Praworządny obywatel nie ma, a ściślej – nie powinien mieć nic do ukrycia przed władzami, więc tak naprawdę ta cała prywatność nie jest mu do niczego potrzebna. Nacisk na konieczność zachowania sfery prywatności wywierają obywatele, którzy chcą przed władzą coś ukryć, a cóż to może być takiego, jeśli nie jakieś złowrogie czyny, rozmowy, czy myśli? Ale złowrogie czyny, rozmowy, czy mysli władza tak, czy owak powinna znać ze względu na ciążący na niej obowiazek zapewnienia powszechnego bezpieczeństwa, więc tak czy owak prywatość jest oczywiscie niepotrzebna. Przyznam, że kiedy słuchałem tego wywodu, miałem wrażenie, jakby mi ze 40 lat ubyło – bo mniej więcej tak samo pod koniec lat 70-tych funkcjonariusz SB podczas przesłuchania dowodził mi bezcelowości przestrzegania tajemnicy korespondencji. Praworządny obywatel – powiadał – nie będzie przecież pisał niczego ani przeciwko ustrojowi socjalistycznemu, ani przeciwko kierowniczej roli partii, ani przeciwko sojuszom. Jemu tajemnica korespondencji nie jest do niczego potrzebna, bo i tak nie ma nic do ukrycia przed władzami. Jeśli natomiast obywatel w listach wypowiada się przeciwko ustrojowi socjalistycznemu, przewodniej roli partii w budowie socjalizmu, czy sojuszowi ze Zwiazkiem Radzieckim i innymi bratnimi krajami socjalistycznymi, to takiego gada trzeba zdemaskować i unieszkodliwić wszystkimi dostępnymi środkami. Inaczej – ładnie by wyglądała rewolucyjna i czekistowska czujność wobec wrogów ludu.
Okazuje się, że mimo transformacji ustrojowej, ciągłość nie tylko instytucji, ale nawet argumentacji jest większa, niż mogłoby się nam na pierwszy rzut oka wydawać. Ale czyż może być inaczej, kiedy za sprawą naszych opiekunów, zarówno za komuny, jak i teraz, bezpieczeństwo wysuwa się na plan pierwszy?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 3 03:16, 30 Lis 2012    Temat postu:

Ścieżka obok drogi
Stalinięta stają do walki o demokrację

Stanisław Michalkiewicz



Podczas kampanii wyborczej w Pierwszym Stalinowskim Okręgu Wyborczym miasta Moskwy wystąpił kandydat Józef Stalin, mówiąc między innymi, że nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza, znaczy - sowiecka. Nic więc dziwnego, że tą demokracją uszczęśliwiłby cały świat, gdyby mógł. Na szczęście nie mógł, więc uszczęśliwił nią tylko niektóre kraje, między innymi nasz nieszczęśliwy. Naturalnie nie czynił tego osobiście, to byłoby fizycznie niemożliwe - ale nastręczyło mu się bardzo wielu pomocników w osobach rozmaitych szczerych demokratów tworzących bijące serce partii, czyli bezpiekę: Bermanów, Fejginów, Grynszpanów-Kikielów, Humerów, Kwasków i tym podobnych. Ci z wrogami demokracji postępowali bez ceregieli; wdeptywali ich w ziemię, gnoili w więzieniach, spychali na margines, słowem - wyrywali Polskę z ich reakcyjnych szponów razem z paznokciami. Toteż nic dziwnego, że dzisiaj pan red. Seweryn Blumsztajn reaguje świętym oburzeniem na zuchwałe próby kradzieży już nie tylko Święta Niepodległości przez jakichś tubylczych samozwańców, ale przede wszystkim Polski. - A Polska nie jest do kradzieży, Polska się cała nam należy! - powiedziałby dziś Towarzysz Szmaciak.

Powiedziałby, ale oczywiście nie powie, ponieważ Towarzysz Szmaciak zniknął wraz z nastaniem transformacji ustrojowej. To znaczy oczywiście nie zniknął, skądże by znowu! On się tylko na okoliczność transformacji ustrojowej przepoczwarzył w europejsa. "Już z nowym wrogiem toczy walkę, już ma lodówkę, wózek, pralkę...". Bo skoro Towarzysz Szmaciak nie zniknął, a tylko na potrzeby transformacji ustrojowej się przepoczwarzył, to znaczy, że nie zniknęły też bezpieczniackie dynastie, których początki nikną w mrokach obydwu okupacji, a okres dobrego fartu trwa nieprzerwanie od roku 1944, kiedy to Józef Stalin powierzył im tresowanie naszego mniej wartościowego narodu tubylczego do komunizmu i demokracji. Dopiero uświadomiwszy sobie tę ciągłość, możemy zrozumieć przyczyny, dla których pan prof. Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, nie może nadziwić się "służalczości" prokuratury wobec tajnych służb. No jakże tu się dziwić, kiedy przecież i za komuny, i teraz prokuratura i niezawisłe sądy stoją na straży "zdobyczy"! Za to przecież zostali prokuratorami! Toteż nie dziwią nas informacje o ofensywie przeciwko "mowie nienawiści", za pomocą której europejsy zamierzają dyscyplinować nasz mniej wartościowy naród tubylczy. Najwyraźniej mądrość etapu podsuwa kolejnemu pokoleniu staliniątek nowe preteksty. To znaczy - zasadniczo takie same, bo przecież tak samo jak w latach 40. ubiegłego wieku, tak i dzisiaj zasadniczym celem jest obrona demokracji. Różnica polega na tym, że o ile wtedy demokracji zagrażała reakcja, której nosicielem były "zaplute karły", o tyle teraz zagraża jej "mowa nienawiści". No dobrze, ale "mowa nienawiści" nie unosi się w powietrzu sama z siebie. "Mowę nienawiści" produkują nienawistnicy. A skoro tak, to nie ma innej rady, jak tylko rozprawić się z nienawistnikami pod sztandarem - jakże by inaczej? - "obrony demokracji"! A obrona demokracji, wiadomo, wymaga, by nienawistników "ograniczać", "wypierać", a jak trzeba, to i "likwidować". To nie są żarty, zwłaszcza gdy się zważy, że ci nienawistnicy odgrażają się, iż "chcą" zabrać bezpieczniackim dynastiom "zdobycze". Toteż kabewiaki się uwijają, by dostarczyć coraz to nowe preteksty do kolejnej pacyfikacji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 4 04:23, 07 Gru 2012    Temat postu:

Ścieżka obok drogi
Podejrzliwość i zaufanie


Stanisław Michalkiewicz




W rozmowie z Leopoldem Tyrmandem odnotowanej w "Dzienniku 1954" Stefan Kisielewski powiedział: "Nie ma człowieka, którego tak naprawdę o nic bym nie podejrzewał". No cóż, takie były wtedy czasy, ale przecież zawsze są jakieś czasy. Dajmy na to dzisiaj - czyż nie ma ludzi, których byśmy o to czy tamto nie podejrzewali? W książce "Długie ramię Moskwy", poświęconej razwiedce wojskowej, Sławomir Cenckiewicz podaje, że w 1990 roku dysponowała ona 2,5 tys. agentów. A ponieważ wojskowa razwiedka, w odróżnieniu od SB, nie została poddana wówczas żadnej "weryfikacji", tylko transformację ustrojową przeszła w szyku zwartym, to znaczy, że na pewno nie było to ostatnie jej słowo, a raczej - parva principia, czyli skromne początki. Ilu konfidentów ma w naszym nieszczęśliwym kraju wojskowa razwiedka dzisiaj i jakie społeczne role oni odgrywają? Tego oczywiście nie wiemy - dzięki czemu wielu mikrocefali święcie wierzy, że z naszą młodą demokracją to wszystko naprawdę - chociaż pewne światło na tę tajemnicę rzuca choćby wywiad rzeka, jaki pod tytułem "Sekrety szpiegów i książąt" przeprowadza pani Christina Ockrent, prywatnie naturalna przyjaciółka byłego ministra spraw zagranicznych Francji Bernarda Kouchnera, z Aleksandrem de Marenches, byłym szefem razwiedki francuskiej. W pewnym momencie pyta go, z jakich środowisk rekrutują się konfidenci, a właściwie nie konfidenci, tylko "honorable correspondents" francuskiej razwiedki. Takim "honorable correspondent" była na przykład słynna artystka Józefina Baker. Tedy pan de Marenches odpowiada, że z najróżniejszych; może to być kierowca taksówki, duchowny, a nawet minister stanu. Minister stanu Republiki Francuskiej może być "honorable correspondent" tutejszej razwiedki - o czym pan de Marenches wspomina jako o rzeczy zwyczajnej! Nawiasem mówiąc, tenże pan de Marenches opowiada, jak to po wojnie Francja dostała ok. 10 ton dokumentów gestapo i razwiedki włoskiej. Okazało się, że bardzo wielu, może nawet większość bohaterów Resistance było na żołdzie, jak nie jednym, to drugim, a Włosi nawet lepiej płacili. To cóż dopiero musi się dziać w naszym nieszczęśliwym kraju, którego fundamenty ustrojowe położył generał Kiszczak ze swoimi konfidenty? Czy w ogóle jest jakiś Umiłowany Przywódca, który nie byłby konfidentem którejś bezpieczniackiej watahy? Jeśli jest - niech wstanie i się pokaże.

Jednak taki totalny brak zaufania czyniłby życie niemożliwym. Wystarczy sobie uświadomić, ile czynności życia codziennego wykonujemy na zasadzie bezgranicznego zaufania do innych ludzi. Wsiadamy, dajmy na to, do samolotu, zasiadamy do stolika w restauracji - i tak dalej. Dlatego i ja, chociaż człowiek podejrzliwy, darzę zaufaniem pana Zbigniewa Romaszewskiego - przede wszystkim z uwagi na jego działalność w latach 70., która wymagała pewnej siły charakteru, a polegała na ratowaniu od więzienia i represji "warchołów", przeciwko którym partyjna zgraja demonstrowała na stadionach. Skoro tedy pan Romaszewski, po zapoznaniu się z materiałami, które niezależna prokuratura zgromadziła i próbuje nadal gromadzić przeciwko Piotrowi Staruchowiczowi, "podejrzewając" go o handel narkotykami - że te wszystkie zarzuty są "spod dużego palca" i że tak naprawdę to niezależna prokuratura próbuje wsadzić Staruchowicza za kratki z powodu rzuconego w swoim czasie hasła: "Donald Matole, twój rząd obalą kibole!" - to ja mu wierzę. Nie tylko ze względu na zbliżającą się rocznicę 13 grudnia. Wierzę mu tym bardziej, że całkiem niedawno pan prof. Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, zdumiał się nad "zdumiewającą służalczością" niezależnej prokuratury wobec bezpieczniackich watah. Jako człowiek podejrzliwy podejrzewam, że bezpieczniackie watahy, a soldateska w szczególności, skorumpowały nasze demokratyczne państwo prawne do szpiku kości, kreując je na swój obraz i podobieństwo.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 3 03:42, 14 Gru 2012    Temat postu:

Meandry i pułapki nauki przodującej



Co to jednak znaczy postępowa nauka, zwłaszcza nauka przodująca! Zauważył to już dawno Ojciec Narodów, nie mogąc nachwalić się nauki przodującej.

Jak wiadomo, postępowa nauka dokonała mnóstwa odkryć i obaliła mnóstwo mitów. Na przykład Pietia Goras wynalazł liczby, Pantarejew odkrył, że wszystko płynie (wsio pławajet) - ale to jeszcze nic w porównaniu z dokonaniami nauki przodującej.

Wybitnemu jej przedstawicielowi Trofimowi Łysence udało się niebywale przyspieszyć ewolucję do tego stopnia, że roślina zasiana jako perz dojrzewała już jako pszenica. W każdym razie tak wynikało z dokumentów, i to w dodatku - samych oryginałów, a nie jakichś tam mikrofilmów. Z kolei - czego właśnie nie mógł się nachwalić Ojciec Narodów - Aleksiej Stachanow obalił istniejące w nauce normy pracy - tak wynikało niezbicie z zachowanych dotąd dokumentów.

Warto podkreślić, że nie była to bynajmniej sztuka dla sztuki - jak w nauce burżuazyjnej - tylko osiągnięcia nauki przodującej natychmiast wdrażane były w praktyce, i to na skalę wcześniej niespotykaną.

Na przykład odkrycia Stachanowa twórczo wykorzystał Naftali Aronowicz Frenkiel, twórca systemu kotłów w łagrach. Żeby zasłużyć na "kocioł stachanowski", trzeba było wypruć z siebie żyły, co Naftalemu Aronowiczowi Frenklowi dało sposobność do kolejnego naukowego odkrycia: "Z więźnia musimy wycisnąć wszystko w pierwsze trzy miesiące, potem nic nam po nim". Przypominam o tym, by cnota nie pozostała bez nagrody, to znaczy by wszystkie zasługi w dziedzinie nauki przodującej nie przypadły na przykład takim "nazistom". Życie naukowe kwitło i przed "nazistami", i po "nazistach" też, o czym świadczy mnóstwo luminarzy nauki, których oficjalne życiorysy z tajemniczych powodów rozpoczynają się dopiero po roku 1990.

I kwitnie nadal, czego dowodem są nie tylko zastępy przedstawicieli nauki postępowej i przodującej, ale również wiekopomne odkrycia.

Na przykład żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak pan red. Michnik twierdził, iż podział na lewicę i prawicę utracił już sens. Ale to była chyba tylko taka mądrość etapu - bo kiedy okazało się, iż walka klasowa w miarę postępów socjalizmu jednak się zaostrza, w związku z czym taki na przykład Adolf Hitler, chociaż przywódca partii socjalistycznej, został reprezentantem "skrajnej prawicy", również przodująca nauka wykryła nowe różnice między lewicą i prawicą.

Nowe, bo stare odkrycia - na przykład że lewica jest postępowa, podobnie jak paraliż, podczas gdy prawica - wsteczna - pozostają w mocy i nadal można się z tego nie tylko doktoryzować i habilitować, ale nawet zostać autorytetem moralnym.

Otóż najnowsze sondaże Centrum Badania Opinii Społecznej wykazały, że aż 72 procent osób o poglądach lewicowych pragnęłoby umrzeć w sposób nagły, podczas gdy w przypadku osób o poglądach prawicowych odsetek ten jest wyraźnie niższy i wynosi 65 procent.

Starożytni Rzymianie twierdzili, że volenti non fit iniuria, co się wykłada, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Tym trudniej zrozumieć przyczyny, dla których po deklaracji Grzegorza Brauna sprzed kilku miesięcy, że zdrada i zaprzaństwo powinny być karane śmiercią, właśnie w środowiskach deklarujących się jako lewicowe podniósł się niebywały klangor protestu - chyba że dopuścimy, iż CBOS stosuje niejasne kryteria podziału na lewicę i prawicę. Bo jaka tam "lewica" czy "prawica", kiedy tak naprawdę chodzi o to, żeby na rachunek Rzeczypospolitej wypić i zakąsić - no i żeby nic nie bolało?

Stanisław Michalkiewicz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 1 01:43, 21 Gru 2012    Temat postu:

Józek Szmaciak z Aleksem Wardęgą w fołksfroncie Stanisław Michalkiewicz

Ach, nie ma to jak praktyczne prezenty! Z tego punktu widzenia mogę uważać się za prawdziwego szczęściarza, bo dzięki uprzejmości państwa Bogny i Pawła Mrówczyńskich, zostałem na sam Adwent obdarowany niesłychanie praktycznym i pożytecznym prezentem w postaci lekcji pokory.

Lekcja ta przybrała postać wycieczki do śląskich kopalni. Rozpocząłem od najstarszej kopalni srebra i ołowiu w Tarnowskich Górach, a zakończyłem w zabytkowej kopalni Guido. Nie były to pierwsze kopalnie, które widziałem. Po raz pierwszy zjechałem do starej kopani złota w Arizonie, gdzie na powierzchni pozostało towarzyszące jej miasteczko-widmo. Tam, to znaczy – w tamtej kopalni, która okres swojej świetności przeżywała w latach 80-tych XIX wieku, pracowały pod ziemią czteroosobowe grupy górników, wydobywające średnio około tony skały dziennie. Z tej skały udawało się wytapiać około uncji złota, która podówczas miała wartość ok. 20 dolarów. Teraz uncja złota kosztuje prawie 1700 dolarów, o czym warto pamiętać, kiedy wiemy, iż ówczesny górnik zarabiał dziennie 2 dolary. Kiedy przeliczyć wartość ówczesnych i obecnych zarobków w amerykańskim przemyśle wydobywczym, okazuje się, że przez ostatnie 120 lat siła nabywcza zarobków nie uległa zmianie, przynajmniej w przeliczeniu na złoto. A na cóż przeliczać zarobki w kopalni złota?

Ale nie na tym przecież polega lekcja pokory, że mimo szalonego wzrostu wydajności pracy, zarobki właściwie nie uległy zmianom. Co prawda i to jest ważne, bo skłania do zastanowienia, gdzie właściwie podziewają się korzyści, jakie niewątpliwie muszą wynikać ze wzrostu wydajności pracy. Tajemnica to wielka, ale na jej trop naprowadzają nas informacje, co prawda dość skrzętnie ukrywane, o rosnącej w postępie może jeszcze nie geometrycznym, ale na pewno – w postępie arytmetycznym – liczby naszych dobroczyńców i opiekunów. Rosnąca armia naszych dobroczyńców i opiekunów, coraz liczniej zaludniająca rosnącą liczbę biur, byle czego przecież nie zje, ani nie wypije, a skoro tak, to da radę nie tylko takiemu wzrostowi wydajności pracy, jaki dokonał się w ciągu ostatnich stu lat – ale nawet o sto procent większemu. Ciekawe, że przewidział to jeszcze w Średniowieczu francuski poeta Franciszek Villon, pisząc między innymi: „Ci mają winka i pieczyste (…) sosy i smaki zawiesiste, jajca kładzione, z octem, świeże… Nie są podobni do mularzy, którzy mur wznoszą w wielkim trudzie. Tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie.” Otóż lekcja pokory polega na przyjrzeniu się pracy „mularzy”, czy na przykład – górników – bo przecież to nie pasożytnictwo biurokratów, czy innych Zasrancen, którym własna pycha podsuwa myśli, jakoby byli solą ziemi czarnej („my tutaj rządzim i my dzielim; bez nas by wszystko diabli wzięli” – perorował w zapale Towarzysz Szmaciak). Bo przecież to nie pani Elżbieta Jakubiak, która jeszcze w czasach dobrego fartu przekonywała osłupiałego redaktora Mazurka, że bez wydanego przez nią zaświadczenia nie mógłby upiec chleba, ani ugotować zupy, wytwarza bogactwo i buduje cywilizację. Bogactwo wytwarzają i cywilizację budują ludzie wykonujący pożyteczną pracę. A jaka praca jest pożyteczna? Ano – taka, za którą inny człowiek gotów jest dobrowolnie zapłacić. Nikt nigdy nie wynalazł lepszego kryterium, więc jakże tu nie być wdzięcznym państwu Bognie i Pawłowi Mrówczyńskim, że dzięki lekcji pokory, jaką w swojej uprzejmości mi sprezentowali na sam Adwent, stworzyli mi sposobność, bym jeszcze raz utwierdził się w tym przekonaniu?

Po tej lekcji pokory, dzięki której mogę oznajmić, iż moja skromność jest znana na całym świecie, mogę już chyba ujawnić, że chyba proroctwa mnie wspierały, kiedy w 2007 roku opublikowałem w „Najwyższym Czasie” felieton pod opisujący, jak to Aleks Wardęga z Józkiem Szmaciakiem bronią demokracji. Aleks Wardęga i Józek Szmaciak to postaci literackie, wzorowane być może na osobach istniejących i na przykład wiele wskazuje na to, iż pewne cechy Aleksa Wardęgi Janusz Szpotański, autor poematu „Towarzysz Szmaciak” skopiował z pana red. Adama Michnika. Nie chodzi tylko o żydowskie korzenie, chociaż to też może mieć znaczenie, ani o familijną przynależność do wielkiej rodziny staliniątek („stary towarzysz, zasłużony, samego jeszcze znał Stalina, fakt, że ma głupawego syna, ale to zawsze syn rodzony” – tłumaczył generał Tumor pułkownikowi MO Maczudze, by podczas odblokowywania kombinatu w stanie wojennym Aleksa jakoś oszczędził). Józek Szmaciak jest do rozszyfrowania trochę trudniejszy, ale przecież i to nie przekracza umysłu ludzkiego: Aleksander Kwaśniewski! („Mój Józek – ooo, ten to ma już chody duże i w MSW i na uczelni…” – przechwalał się Towarzysz Szmaciak). Czyż to nie konterfekt, a w każdym razie – fragment konterfektu, pozwalający rozpoznać byłego dwukrotnego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju?

Ale nie chodzi przecież o to, by dzisiaj odgrzewać jakieś personalne szarady sprzed lat. Chodzi o to, że już w 2007 roku wsparły mnie proroctwa, iż w momencie, gdy Aleks Wardęga i Józek Szmaciak dojdą do wniosku, iż ktoś może odebrać im „zdobycze”, jakie sobie uciułali w III Rzeczypospolitej, to mimo różnic ideowych, natychmiast się dogadają i zgodnie z spizowymi naukami Józefa Stalina utworzą fołksfront. No dobrze – fołksfront – ale przeciwko czemu? Jak to przeciwko czemu? Wiadomo, że przeciwko „faszyzmowi”. Kto bowiem Aleksowi Wardędze, oszczędzonemu przez pułkownika Maczugę, a następnie wyfutrowanemu przez nowojorskich plutokratów, albo Józkowi Szmaciakowi, który zarówno z PRL, jak i z III Rzeczypospolitej wyssał, co tylko było do wyssania, chce owe „zdobycze „odebrać, to jest „faszystą”. A na „faszystów” Józef Stalin wynalazł właśnie fołksfront, przy pomocy którego i Aleks Wardęga i Józek Szmaciak będą robić mu „no pasaran”. No i właśnie robią – strasząc „faszyzmem” różne panny lubieżne płci obojga z jednej strony – a z drugiej przygotowując narzędzia terroru, przy pomocy których chamów zbuntowanych znowu chwycą za mordę, żeby musiały tyrać, bo w przeciwnym razie lepiej by było im umirać! Impulsem dla fołksfrontu był Marsz 11 listopada, którego organizatorzy – wszystko jedno – autentycznie, czy nie – ogłosili zamiar wysadzenia w powietrze układu okrągłego stołu – przy którym Aleks Wardęga z Józkiem Szmaciakiem dogadali się co do podziału władzy nad mniej wartościowym narodem tubylczym. Natychmiast odezwały się nożyce i Umiłowani Przywódcy nie tylko na poczekaniu sprokurowali prawne narzędzia terroru – ale również niezależna prokuratura już dostała stosowne rozkazy, których efektem jest postawienie Grzegorzowi Braunowi zarzutu „pochwalania zbrodni”. Okazuje się że w 31 lat po wprowadzeniu stanu wojennego będziemy załatwiani w ten sam sposób, ale pod innym pretekstem – już nie w obronie socjalizmu i sojuszu ze Związkiem Radzieckim, ale w obronie demokracji.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 3 03:59, 28 Gru 2012    Temat postu:

Umiłowani Przywódcy kombinują
Stanisław Michalkiewicz



Ach, co tu ukrywać; prawdziwi z nas szczęściarze! Gdybyśmy nie wiedzieli, że nasi Umiłowani Przywódcy to –po pierwsze – Umiłowani Przywódcy, a po drugie – osobistości ze wszech miar wybitne i przez litościwą naturę obdarzone niespotykanymi zaletami, to moglibyśmy sobie pomyśleć, że w Sejmie zasiada jakaś rozpaczliwa banda idiotów, kabotynów, wycirusów moralnych, durniów, szubrawców i popychadeł razwiedki.

Na szczęście tak pomyśleć sobie nie możemy. To znaczy – oczywiście możemy, dopóki Sejm jakąś specustawą nie zabroni nam myślenia, jak właśnie zamierza zabronić nam kolejnych form „mowy nienawiści”, którą następnie będzie ścigała czerezwyczajka zorganizowana spośród funkcjonariuszy Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, pierwszorzędnych fachowców z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i czynowników z Ministerstwa Edukacji Narodowej przez byłego – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa Michała Boniego, nastręczonego premieru Tusku w charakterze zagadkowego „ministra cyfryzacji”. Ale nawet gdybyśmy sobie tak pomyśleli – dopóki oczywiście byłoby to dozwolone – to, co tu ukrywać – byłaby to nieprawda. Wprawdzie pozory świadczyłyby przeciwko na przykład takiej marszalicy Ewie Kopaczowej – ale przecież wiadomo, że pozory, a zwłaszcza pozery mylą – co polecam łaskawej uwadze niezawisłego sądu, gdyby pan prokurator jednak wygotował mi jakąś powiestkę. Pani Ewa została marszalicą sejmową, czyli teoretycznie drugą osobą w naszym nieszczęśliwym kraju, dzięki swoim wybitnym przymiotom i zaletom, wśród których niczym perła w koronie błyszczy umiejętność organizowania opieki zdrowotnej w skali całego państwa. Zatem wcale nie została schowana na marszałkowskiej synekurze, by uniknąć sądu ludu zagniewanego Narodowym Programem Eutanazji, za pomocą którego soldateska zamierza wykonać zadanie redukcji liczebności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego –tylko w nagrodę za położone zasługi.

Podobnie jest w przypadku pana ministra Bartosza Arłukowicza. Niby wszyscy myślą, że swoje ministerialne stanowisko zawdzięcza przewerbowaniu się z Sojuszu Lewicy Demokratycznej do Platformy Obywatelskiej w momencie, gdy nasz nieszczęśliwy kraj okupują bezpieczniackie watahy. To znaczy pardon – oczywiście niczego nie „okupują”, gdzieżby tam znowu, tylko służą naszemu nieszczęśliwemu, to znaczy – oczywiście najszczęśliwszemu krajowi w umacnianiu jego niepodległości i politycznej suwerenności. Dzięki temu możemy samodzielnie – naturalnie do momentu, gdy Unia Europejska nam zabroni – decydować na przykład o uprawie w Polsce tytoniu – żeby nie wspominać o sprawach naprawdę ważnych. Ale tak naprawdę to wyniesienie swoje pan doktor Arłukowicz zawdzięcza konieczności znalezienia kogoś, kto posprzątałby po pani Ewie – to znaczy, uchowaj Boże, jakie tam znowu „posprzątał”! Nie żadne „posprzątał”, tylko zwyczajnie – kontynuował doskonalenie Narodowego Programu Eutanazji, właśnie uzupełnionego i usprawnionego dzięki podpisaniu przez operetkową panią Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz Konwencji Rady Europy o zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Dzięki rozwiązaniom tam przyjętym zbliżenie z kobietą będzie odtąd w każdym normalnym mężczyźnie wzbudzało dreszcz zgrozy – co z pewnością wychodzi naprzeciw oczekiwaniom depopulacji chrześcijańskich do niedawna narodów Europy i stworzenia na Starym Kontynencie odpowiednich terenów łowieckich dla sodomitów i gomorytek. Więc niby ci nasi Umiłowani Przywódcy sprawiają wrażenie bandy idiotów, kabotynów, wycirusów moralnych, durniów, szubrawców i popychadeł razwiedki – ale to nieprawda, bo proszę – jednak kombinują aż miło!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 3 03:23, 18 Sty 2013    Temat postu:

Ścieżka obok drogi
Lament tubylczego europejsa


Stanisław Michalkiewicz

Ajajajajajajaj! Jak tak dalej pójdzie, to nie ma rady – albo trzeba będzie poczekać na wizytę zbiorowego samobójcy, albo zostać moherem. No, bo jakże inaczej, skoro tu chwieją się fundamenty świata, a wody w usta nabrała nie tylko elokwentna panna Szczukówna, ale nawet sam największy Cadyk? Ach, jakże w takiej sytuacji nie przypomnieć gorzkich słów, jakimi Towarzysz Szmaciak podsumował zachowanie Milicji Obywatelskiej podczas wydarzeń czerwcowych w 1976 roku, kiedy to manifestanci spalili mu komitet: „Jak nie trza, to się wszędzie szwenda, a teraz znikła po komendach!”. A przecież nie wtedy potrzebny sukurs, kiedy wszystko – jak powiadają gitowcy – „gra i koliduje”, tylko wtedy, kiedy nie gra, kiedy ziemia umyka nam spod nóg, kiedy panu redaktorowi Michnikowi wyłączył się telefon komórkowy i już sami nie wiemy, co myślimy! Czyż nie tak było, kiedy w całej zachodniej Europie pod pretekstem choroby wściekłych krów holokaustowano bydło rogate, a żaden z pyskatych obrońców praw zwierząt ani pisnął? Nie wtedy krowy potrzebują wsparcia, kiedy są wybory do Parlamentu Europejskiego, tylko wtedy, kiedy zbliża się do nich macedońska falanga rzeźników! Albo kiedy red. Gmyz podał wiadomość o śladach trotylu na szczątkach tupolewa i kiedy w kołach rządowych i Salonie w panice podejrzewano, że oto ruscy szachiści właśnie zaczęli robić porządek na politycznej scenie naszego nieszczęśliwego kraju, że postanowili posłać do wszystkich diabłów okupujących go dotychczas bezpieczniaków, wykreowanego przez soldateskę tego całego premiera Tuska i jego klakierów i w porozumieniu z Naszą Złotą Panią wyznaczyć nowych okupantów i wielkorządców? Na szczęście skończyło się na strachu, ale nawet pozujący na twardziela Leszek Miller z SLD delikatnie napomniał tego całego premiera Tuska, żeby na przyszły raz nie tylko sam był lepiej przygotowany na takie siurpryzy, ale również żeby mądrym, roztropnym i przyzwoitym też podpowiedział, jak mają nawijać. Łatwo powiedzieć – ale skąd właściwie ten cały premier Tusk ma wiedzieć, co ruscy szachiści do spółki z Naszą Złotą Panią akurat postanowili z nim zrobić? Dzisiaj każdy mądry, każdy może pozować na twardziela i urządzać Rok Edwarda Gierka – ale kiedy premier generał Jaruzelski w grudniu 1981 roku wsadzał Edwarda Gierka do ciupy, to Leszek Miller siedział jak mysz pod miotłą i nie odważył się stanąć w jego obronie. Teraz to Edwardowi Gierkowi, będącemu wszak starym nieboszczykiem, żaden sojusznik niepotrzebny, zwłaszcza taki, co to na nieboszczyku chce zarobić trochę głosów, żeby dostać synekurę w tubylczym Sejmie czy Parlamencie Europejskim.

No i właśnie – Europa. Co z tego, że uwierzyliśmy Cadykowi, że dla zmodernizowania się trzeba wyrzucić na śmietnik historii nie tylko poczucie narodowe i tradycję, ale nawet zwyczajny rozsądek? Co z tego, że zostaliśmy europejsami w przekonaniu, że teraz to nie tylko w Warszawie, ale nawet w Paryżu będą nas brać za cudzoziemców? A właśnie w Paryżu 13 stycznia odbyła się potężna manifestacja w obronie rodziny, przeciwko „ideologii gender”, w ramach której w naszym nieszczęśliwym kraju cwane panie pod egidą panny Graffówny doktoryzują się, habilitują i inkasują „granty”. To jakże tak? My tu jeden przez drugiego „do Europy” – a okazuje się, że w tej Europie też mohery? To gdzie są te wszystkie europejsy, gdzie się podziała francuska antifa, dlaczego nie zagrodziła drogi tamtejszemu faszyzmowi, ksenofobii i mowie nienawiści? Więc jak – będą „wszyscy ludzie braćmi” czy ktoś nas tutaj robi w konia?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31375
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 3 03:52, 25 Sty 2013    Temat postu:

ŚCIEŻKA OBOK DROGI
Ostatni etap tresury


Stanisław Michalkiewicz



23 stycznia Sąd Apelacyjny w Warszawie oddalił apelację od wyroku sądu okręgowego, oddalającego powództwo Jana Kobylańskiego przeciwko Radosławowi Sikorskiemu o ochronę dóbr osobistych. Chodziło o to, że w wywiadzie-rzece, jakiego minister Sikorski udzielił był red. Łukaszowi Warzesze, zarzucił Janowi Kobylańskiemu antysemityzm, nazwał go „typem spod ciemnej gwiazdy”, „samozwańczym prezesem Polonii południowoamerykańskiej”, a ponadto twierdził, że IPN „rozważał” postawienie mu zarzutu szmalcownictwa.

Wytaczając powództwo przed Sąd Okręgowy w Warszawie, Jan Kobylański najwyraźniej musiał kierować się przekonaniem o jego niezawisłości. Ja bym takim optymistą nie był, bo przysłuchując się omówieniu uzasadnienia zaskarżanego wyroku i motywacji drugiego, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż na jednym i drugim orzeczeniu zaciążył raczej instynkt samozachowawczy, wskutek czego uzasadnienia zawierały nie tylko osobliwe poglądy, ale nawet mimowolne efekty komiczne, choćby w postaci sugestii, że antysemitę można zbluzgać mocniej, nazywając go „typem spod ciemnej gwiazdy”. Przede wszystkim jednak obydwa sądy najwyraźniej pomyliły antysemityzm ze spostrzegawczością. Jakże bowiem inaczej wytłumaczyć uznanie za „antysemicką” wypowiedzi, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych jest 85 procent Żydów? Takie stwierdzenie może być albo prawdziwe, albo nie – ale dlaczego miałoby być „antysemickie”? Jeśli już – to tylko pod jednym warunkiem – że obecność Żydów w aparacie państwowym uznawana jest za coś wyjątkowo nieprzyzwoitego, co za wszelką cenę należałoby ukryć, mniej więcej tak, jak ukrywa się wstydliwą chorobę. Czy jednak taki pogląd nie byłby antysemityzmem w najczystszej postaci? Wymowni Francuzi powiadają, że les extremes se touchent, co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają. Rzeczywiście coś jest na rzeczy, bo niewątpliwa skwapliwość, a nawet gorliwość sądu w tępieniu antysemityzmu bardzo zbliżyła go do stanowiska, które werbalnie potępił. Świadczy o tym również inny pogląd użyty w charakterze argumentu przemawiającego za oddaleniem powództwa – że mianowicie nawet użycie określenia „Żyd” w pewnych sytuacjach może być obelżywe. Wprawdzie sąd wyraźnie tego nie sformułował, ale domyśliłem się, że chodzi o przypadki, gdy żydowskie pochodzenie albo żydowską narodowość przypisuje się komuś, kto Żydem nie jest. Moim zdaniem, taki przypadek to zwykła pomyłka, ale nie obelga – chyba że uznamy, iż żydowskie pochodzenie jest okolicznością hańbiącą, a przynajmniej dyskwalifikującą.

Ciekawe, że niekiedy może tak być rzeczywiście – to znaczy nie tyle może pochodzenie, ile wynikająca z niego lojalność. Jeśli w przypadku konfliktu interesów, np. polskiego z izraelskim, polski urzędnik ze względu na swoje narodowe pochodzenie bardziej sprzyja interesowi izraelskiemu, to jest to okoliczność rzeczywiście go dyskwalifikująca – jako urzędnika, któremu Rzeczpospolita płaci za dbanie o jej interes. Dlatego właśnie uważam, iż obydwa sądy postawiły znak równości między antysemityzmem a spostrzegawczością.

W ten sposób stały się – uprzejmie zakładam, że mimowolnym – instrumentem tresury naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, której celem jest doprowadzenie go do stanu bezbronności wobec projektów eksploatowania go m.in. pod pretekstem „odzyskiwania mienia”. O tym bowiem, co jest antysemityzmem, a co nim nie jest, decydują Żydzi, narzucając te kryteria całej reszcie przy pomocy systemu edukacyjnego, skorumpowanych mediów, przemysłu rozrywkowego, tzw. pożytecznych idiotów, a w rezultacie również kagańcowego ustawodawstwa. W tym systemie ostatnim etapem tresury stają się sądy. Żałosne to i tragiczne.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5 ... 13, 14, 15  Następny
Strona 4 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin