Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Świat w/g Michalkiewicza
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14, 15  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Czw 11 11:29, 17 Sie 2017    Temat postu:

Strefa Schengen, nie jest integralną częścią UE. Polska należała do niej, przed wstąpieniem do UE, a Rumunia i Bułgaria, została do niej dopuszczona, kilka lat po wstąpieniu do UE.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Nie 15 15:53, 03 Wrz 2017    Temat postu:

Harcownicy wyszli w pole

Stanisław Michalkiewicz


Ach, jak ta historia się powtarza! Właśnie dobiega końca wakacyjna pieriedyszka, niczym w końcówce sierpnia 1939 roku i podobnie jak wtedy, postępowanie Polski, a już szczególnie – polskiego rządu – oceniane jest w Berlinie bardzo krytycznie.

Nasza Złota Pani Adolfina nie tylko została zmuszona do przerwania milczenia, ale w dodatku spotkała się ze swoim najważniejszym owczarkiem, czyli przewodniczącym Komisji Europejskiej Janem Klaudiuszem Junckerem, by przekazać mu harmonogram godzinowy do kombinacji operacyjnej „Fall Weiss”.

W tej kombinacji operacyjnej Jan Klaudiusz Juncker, wespół ze swoim kolegą, wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej Franciszkiem Timmermansem („niech pan słucha, Timmermans”), który w roli owczarka niemieckiego nadzwyczajnie sobie upodobał, mają Polskę wytarmosić, a nawet – boleśnie pokąsać pozbawieniem głosu i sankcjami.

Jednocześnie w naszym nieszczęśliwym kraju niemiecka BND uruchomi wszystkie swoje narzędzia zarówno w postaci starych kiejkutów, co to za napiwek sprzedadzą nawet własną matkę, a cóż dopiero – naszą biedną Ojczyznę, którzy z kolei uruchomią folksdojczów, a za folksdojczami pociągną pożyteczni idioci, co to myślą, że z tą praworządnością i demokracją to wszystko naprawdę.

Stare kiejkuty bowiem żadnego sentymentu do naszej biednej ojczyzny nie mają, po pierwsze dlatego, że jako potomkowie polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej, wyznają pogląd, że „ubi bene, ibi patria” (gdzie dobrze, tam ojczyzna), a po drugie – że podzielają pogląd Mieczysława Moczara, który tak naprawdę nazywał się Mikołaj Diomko, iż „dla nas, partyjniaków, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki”, z tym uzupełnieniem, że Związek Radziecki zmienia położenie; raz jest na Wschodzie, ale innym razem – na Zachodzie – ale stare kiejkuty, kierując się nieomylnym tropizmem, tym samym, który słonecznikowi nakazuje obracać kwiat zawsze w stronę Słońca, w każdym położeniu Związek Radziecki wyczuwają i w podskokach mu służą.

W oczekiwaniu na przejście od słów do czynów, w folksdojczach buzuje adrenalina i w rezultacie Wielce Czcigodny Borys Budka, co to jeszcze niedawno „srać chodził za chałupę”, w charakterze harcownika wyszedł przed szereg i powiedział do niemieckiej „Die Zeit”, że Unia Europejska powinna postawić Polsce ultimatum.

Tego już było za wiele nawet dla niektórych polityków PO i dwóch śląskich senatorów z tej partii ofuknęło pana Budkę, że tym razem to już przesolił. Pan Budka początkowo się stawiał, ale kiedy nawet zasłużony w dialogu z judaizmem Ekscelencja Gądecki bąknął, że wzywanie obcej interwencji przeciwko własnemu krajowi wygląda nieładnie, po naradzie z przewodniczącym Schetino oświadczył, że wcale tego nie powiedział, że powiedział coś zupełnie innego.

Co konkretnie – tego jeszcze nie wiemy, bo nie wiadomo, na jaką wersję wypowiedzi Wielce Czcigodnego Borysa Budki zgodzi się oficer prowadzący „Die Zeit”, ale nie jest wykluczone, że dopóki w Polsce nie padła jeszcze rozstrzygająca salwa, pójdzie temu całemu Budce na rękę.

Później, to znaczy – gdy kombinacja operacyjna rozwinie się w pożądanym kierunku i w Polsce nastąpi upragnione polityczne przesilenie – natrze mu porządnie uszu, a być może nawet przypomni, skąd wyrastają mu nogi – bo to nie folksdojcze mają pouczać Niemców, co naprawdę powiedzieli w niemieckiej gazecie dla Niemców, tylko Niemcy mają mówić folksdojczom, co i z jakiego klucza mają ćwierkać, zwłaszcza w żydowskich gazetach dla Polaków.

Taki pan Rafał Trzaskowski najwyraźniej został już wytresowany i nawija w właściwego klucza, że cierpliwość niemiecka się wyczerpała – prawie tak samo, jak w 1939 roku wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler.

Ano cóż; w stosunkach niemiecko-polskich nie ma zbyt wiele miejsca na improwizacje, toteż i retoryka musi się powtarzać.

Z czeluści TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami, dobiegają pomruki, że otośmy się „doigrali”, więc nic dziwnego, że w tej sytuacji do pierwszego szeregu celebrytów jednym susem postanowił powrócić przewielebny ksiądz Wojciech Lemański. Ten świątobliwy kapłan próbował szczęścia i z Żydami i w KOD-zie, ale w konkurencji z malwersantem i alimenciarzem katolicki ksiądz, niechby nawet zasuspendowany, nie miał szans, bo ubecki trzon odczuwa instynktowny wstręt do osób duchownych, nawet jeśli, jako konfidenci, stają się tzw. „poputczikami”.

Teraz jednak musiał pomyśleć sobie, że oto nadeszła chwila do wykonania tego jednego, jedynego, najważniejszego sztosa w życiu i pryncypialnie skrytykował panią premier Szydło, że „łże, jak bura suka”. Poszło o wypowiedź, w której pani premier zasugerowała, iż niedawne demonstracje nie były wcale takie spontaniczne, jak o tym opowiadano. Natychmiast pojawiły się żądania „dowodów”, no a przewielebny ksiądz Lemański zareagował po swojemu. Być może nawet mówił szczerze, bo jego ani stare kiejkuty, ani delegaci starego, żydowskiego grandziarza, co to takie demonstracje finansuje nie tylko u nas, ale innych krajach europejskich, a nawet w Ameryce, o czym sam mogłem się przekonać będąc w grudniu ub. roku w Nowym Jorku, wcale nie muszą o takich rzeczach informować.

Gdyby jednak był bardziej spostrzegawczy, to z pewnością by wiedział – o czym zresztą pisałem przed tygodniem – że tylko z tzw. „funduszy norweskich” Fundacja Batorego rozdysponowała głównie między organizacje zrzeszające sodomitów i gomorytki oraz zajmujące się tropieniem „mowy nienawiści”, ponad 130 mln złotych w ciągu ostatnich 4 lat. A jeśli dodać do tego jurgielt od Sorosa, nie mówiąc już o tajnym, gadzinowym funduszu BND, z którego, pod okiem ABW, pełnymi garściami czerpią folksdojcze i banderowskie fundacje, a w takim razie o żadnej spontaniczności nie może tu być mowy.

Ale przewielebny ksiądz Lemański spostrzegawczy niestety nie jest, albo ma to surowo zakazane, więc takiemu duszpasterzowi nie powierzyłbym nawet duszy od żelazka.

Ale to są tylko takie harce harcowników, niczym w 1939 roku Freikorpsów, zarówno tych niemieckich, jak i tych ukraińskich – bo kombinacja operacyjna rozpocznie się prawdopodobnie 4 września od zapowiedzianego już strajku nauczycieli, no a potem, zgodnie z ustalonym harmonogramem, którego szczegóły w porywie serca gorejącego częściowo zdradził małżonek madame Ludmiły Kozłowskiej z Fundacji Otwarty Dialog, założonej – jak się okazało – przez Pawła Świderskiego i odsiadującego karę za morderstwo na zlecenie Iwana Szerstiuka, będą uruchomione inne środowiska, kontrolowane albo przez starych kiejkutów, albo przez folksdojczów, albo bezpośrednio przez BND – bo i takich nie brakuje.

Wszystko to zaś dzieje się pod nosem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która najwyraźniej obija kijem gruchy w oczekiwaniu, któremu zwycięzcy trzeba będzie paść do nóg.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 11 11:10, 08 Wrz 2017    Temat postu:

Bezsilne złorzeczenia

Stanisław Michalkiewicz


Idioci są szczerzy, a w każdym razie – bardziej prawdomówni, niż spryciarze, toteż nic dziwnego, że francuski prezydent Emmanuel Macron, którego uważam za wydmuszkę francuskiego wywiadu, co to posłużył się nim, by zagrodzić drogę do prezydentury Marynie Le Pen z Frontu Narodowego – więc że prezydent Macron, zapewne niechcący, ujawnił, jak sobie Paryż i Berlin wyobraża funkcjonowanie Unii Europejskiej – że mianowicie „Europa locuta – causa finita” (Europa przemówiła – sprawa skończona) – przy czym przez „Europę” rozumie Paryż i Berlin, podczas gdy reszta Unii – to peryferie, które mają wykonywać decyzje podjęte w szczupłym gronie załogi Festung Europa.

Franciszek Fiszer na pewnym przyjęciu, zirytowany złośliwymi uwagami pani domu pod swoim adresem, wybuchnął: „Paulino! Czy nie za dużo poufałości, jak na tę rozgotowaną cielęcinę?” Otóż to: Polska w budżecie na lata 2013-2020 otrzymała od UE równowartość ok. 400 mld złotych.

Polska roczna składka wynosi ok. 18 mld, to znaczy, że przez 7 lat Polska wpłaca do UE prawie 130 mld zł. Zatem zostaje 270 mld, przy czym 7-letnie koszty aparatu administrującego tymi subwencjami można śmiało określić na 70 mld zł. Zostaje ok. 200 mld na 7 lat, co daje ok. 30 mld zł rocznie. Tymczasem same tylko koszty obsługi długu publicznego w Polsce w roku 2013 przekroczyły 50 mld zł.

To jest ta „rozgotowana cielęcina”, przy pomocy której pan prezydent Macron próbuje Polskę dyscyplinować i szantażować moralnie. Najwyraźniej myśli, że Francja jest światową potęgą, jak za Ludwika XIV. Tymczasem to już passe i dzisiaj Francja raczej przypomina Bubulinę z filmu „Grek Zorba”. Nawet nie potrafiła zbudować sobie kieszonkowego imperium w basenie Morza Śródziemnego – chociaż na szczycie w Deauville w październiku 2010 roku pani kanclerz Merkel, po długim molestowaniu wreszcie zgodziła się na „pogłębianie integracji w ramach Unii Śródziemnomorskiej”.

Zaowocowało to serią „jaśminowych rewolucji”, w następstwie których Afryka Północna została wtrącona w krwawy chaos, będący przyczyną obecnego naporu „uchodźców” na Europę.

Na tym przykładzie widać, jak jedno głupstwo pociąga za sobą drugie – ale nie ma powodu, by pozostałe kraje europejskie musiały naśladować głupstwa popełniane w Berlinie czy Paryżu przez durniów, którzy stali się ofiarami własnej propagandy. Żeby przewodzić Europie, trzeba mieć kwalifikacje trochę lepsze od umiejętności wprawiania w upojenie Pani Wychowawczyni i protekcji francuskiej bezpieki.

Wprawdzie polski rząd też robi różne głupstwa, ale akurat w sprawie kontyngentów na „nachodźców”, czy w sprawie pracowników delegowanych, ma całkowitą rację, a w dodatku Polska wcale nie jest „izolowana”. Inne kraje Europy Środkowej też nie chcą poddać się dyktatowi „Europy”, zaś zapowiedź wsparcia przez Stany Zjednoczone projektu „Trójmorza” stwarza szansę na emancypację Europy Środkowej spod niemieckiej hegemonii i wyrwanie z kleszczy niemieckiego projektu Mitteleuropa z roku 1915.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Sob 4 04:18, 16 Wrz 2017    Temat postu:

Postępactwo w poznawczym dysonansie

Stanisław Michalkiewicz


Ach, ileż uciechy może dostarczyć oglądanie programów stacji telewizyjnej TVN, którą podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami – a konkretnie o to, że została utworzona za pieniądze ukradzione przez starych kiejkutów z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.

Na tym etapie rozwoju dziejowego stare kiejkuty, a za nimi – ich poprzebierani za dziennikarzy funkcjonariusze w rodzaju resortowej „Stokrotki” – niezachwianie stoją na gruncie nieubłaganego postępu, chociaż oczywiście rodzaj postępu zmienia się wraz z mądrością etapu.

O ile bowiem kiedyś stare kiejkuty i ich poprzebierani za dziennikarzy funkcjonariusze prześcigali się we wzmożonej czujności wobec wrogów socjalizmu i sojuszów, to dzisiaj akcentują raczej przywiązanie do wolności, demokracji i praworządności. W niektórych przypadkach idzie ono tak daleko, że stare kiejkuty, ich poprzebierani za dziennikarzy funkcjonariusze i konfidenci z zimną krwią zamordowaliby każdego wroga wolności, podobnie jak kiedyś – księdza Popiełuszkę.

Przypominam sobie rozprawę, w której jako obwiniony stawałem przed tak zwanym kolegium do spraw wykroczeń we wrześniu 1988 roku pod zarzutem przewożenia tzw. „bibuły”, czyli – jak to określało oskarżenie – „wydawnictw nie posiadających w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej debitu komunikacyjnego”. Kiedy wszedłem na salę i zobaczyłem twarze członków tego kolegium, nie miałem nawet cienia wątpliwości, że gdyby tylko mogli, skazaliby mnie na śmierć poprzedzoną wyrafinowanymi torturami. Jeden w drugiego emerytowani ubecy, na których twarzach wycisnęły swoje piętno najbardziej odrażające występki.

Podobne fizjognomie miewa wielu starszych uczestników demonstracji w obronie niezawisłych sądów, wolności i demokracji, co wzbudza we mnie podejrzenia, że w młodości musieli być przynajmniej konfidentami SB, o ile sami nie chodzili z tak zwanymi „pederastkami”, po których w latach 70-tych można było rozpoznać ubowniczków.

Ale mniejsza już o nich, chociaż przecież i oni dochowali się potomstwa, które z mlekiem matek i mleczem ojców wyssało wszystkie miazmaty, z predylekcją do nieubłaganego postępu na czele. Potomstwo to, edukowane wcześniej przez potomstwo rzucone na edukacyjny odcinek frontu walki o demokrację i praworządność, zamiłowanie do nieubłaganego postępu sprowadziło u siebie do poziomu instynktów, toteż nic dziwnego, że stare kiejkuty właśnie z tego środowiska wybierają funkcjonariuszy, których potem przebierają za dziennikarzy – między innymi TVN.

Ale – ponieważ u bezpieczniaków są rozmaite piony, często nawet ze sobą konkurujące, to zdarza się, że występują niedociągnięcia w koordynacji. To już nawet w pewnym sensie tradycja; kiedy w Rosji rewolucjoniści zamordowali ministra Plehwego, szef Ochrany, generał Gierasimow, szedł korytarzem głośno wołając: „To nie mój agent, to nie mój agent! To zrobili socjal-rewolucjoniści-maksymaliści pułkownika Trusiewicza!”

Toteż i teraz w jednym programie rzecznicy starych kiejkutów w TVN raz opowiadają się przeciwko surowym karom za przestępstwa, przypominając opinie „znanych prawników”, jakoby nie surowość, ale nieuchronność kary działała prewencyjnie na potencjalnych przestępców, by kilka minut później optować za surowością.

Nawiasem mówiąc, opinie „znanych prawników” nie zawsze zasługują na zaufanie, o czym przekonałem się podczas rozmowy w jednej z rozgłośni radiowych z panem prof. Marianem Filarem. Mieliśmy rozmawiać na temat kary śmierci, przeciwko której pan prof. Filar na tym etapie rozwoju dziejowego akurat zaczął się opowiadać, więc starannie się do tej rozmowy przygotowałem.

Pan profesor już na samym początku przytłoczył mnie autorytetem oświadczając, że „badania naukowe” potwierdzają, iż na przestępców nie oddziałuje wysokość, tylko nieuchronność kary. Kiedy jednak natarczywie dopytywałem się, kto i kiedy takie badania przeprowadził i gdzie opublikował ich wyniki, pan profesor nie bardzo potrafił mi odpowiedzieć. Powiedziałem wtedy, że znam inne badania, które przeprowadzono w USA w roku 1923, a ich wyniki zostały opublikowane między innymi w książce „Psychologia społeczna” – i nawet podałem numery stron. Wynikało z nich, że na przestępców w jednakowym stopniu oddziałuje zarówno surowość, jak i nieuchronność kary – ale co tam jakieś badania naukowe, kiedy jest rozkaz, że tym razem stawiamy na nieuchronność?

Toteż i teraz wezwana na przesłuchanie przed kamerą TVN pani profesor plecie duby smalone, jakoby przestępcy przed dokonaniem czynu, nie zaglądali do kodeksu karnego, co im za to grozi. Najwyraźniej nie widziała nigdy na oczy żadnego przestępcy, a w każdym razie – pewnie nigdy z żadnym nie rozmawiała.

Tymczasem ja, kiedy w roku 1982 siedziałem na tzw. „dołku” w piwnicach komendy MO przy ul Malczewskiego w Warszawie, rozmawiałem z siedzącym tam złodziejem-recydywistą Dariuszem T. Zapewniał mnie on, że nigdy przy włamaniach nie używa tzw. „raka”, tylko preferuje metody wymagające zręczności i sprytu – bo za „raka” kara jest zdecydowanie wyższa.

Nieszczęście polega na tym, że żaden z utytułowanych prawników, co to nigdy nie siedzieli w celi z przestępcami, więc nie znają ich prawdziwych preferencji, a tylko tzw. „świergolenie”, przy pomocy którego próbują oni wymigać się od kary. To właśnie ci prawnicy zasiadają w komisjach kodyfikacyjnych i swoje fantasmagorie przelewają na kodeksy, więc nic dziwnego, że później z wymiarem sprawiedliwości mamy same zgryzoty.

Ale z tym może byśmy sobie jakoś poradzili, bo największym problemem jest agentura starych kiejkutów w policji, prokuraturach i niezawisłych sądach. Stare kiejkuty, podobnie zresztą jak pozostałe 7 działających oficjalnie w Polsce bezpieczniackich watah, posługują się konfidentami. Ponieważ chciwość jest jedną z podstawowych właściwości bezpieczniaków, skąpią oni konfidentom pieniędzy, uzupełniając ich wynagrodzenie gwarancją bezkarności. – Brakuje ci szmalu? To sobie ukradnij, a my tak zrobimy, że nic ci za to nie będzie, nawet jak cię złapią.

To wyjaśnia przyczyny, dla których sprawy bywają umarzane czasami już na etapie policyjnego dochodzenia, albo prokuratorskiego śledztwa – no i dla których niezawisłe sądy dopatrują się „znikomego niebezpieczeństwa społecznego”. Dlatego właśnie komendanci policji powinni być co 5 lat wybierani w głosowaniu przez obywateli okręgu, podobnie jak szefowie prokuratur, no i oczywiście – niezawiśli sędziowie sądów powszechnych wszystkich szczebli. W ten sposób przynajmniej ograniczy się skutki okupowania naszego nieszczęśliwego kraju przez bezpiekę.

Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Śro 4 04:56, 11 Paź 2017    Temat postu:




Misja kulturalna dla analfabetów


Nareszcie dowiedzieliśmy się, na czym polega tak zwana „misja” w dziedzinie kultury. Chodzi o to, żeby oddziaływać na środowiska, które z kulturą dotychczas się nie zetknęły.

Jednym z takich środowisk są analfabeci. Wbrew dość rozpowszechnionej opinii, jakoby w Polsce nie było analfabetów, może ich być całkiem sporo.

Na przykład były prezydent naszego i tak już przecież nieszczęśliwego kraju, Lech Wałęsa upiera się, że nie pisał donosów podpisanych pseudonimem operacyjnym „Bolek”. Grafologowie twierdzą wprawdzie, że to on, ale wydaje się, że śledztwo, jakie Instytut Pamięci Narodowej zapowiada w sprawie zeznań naszego Kukuńka, należałoby zacząć od wyjaśnienia kwestii, czy Lech Wałęsa umiał pisać, czy tylko potrafił n a r y s o w a ć swoje nazwisko na liście gadzinowego funduszu dla konfidentów.

Niedawno na poczcie byłem świadkiem wymiany opinii między urzędniczką w okienku i klientem. Klient właśnie n a r y s o w a ł swój podpis na elektronicznym ekraniku i za nic w świecie nie chciał wykonać podpisu czytelnego, jakiego z kolei domagała się urzędniczka. Ponieważ sporowi temu z zaciekawieniem przysłuchiwali się klienci oczekujący na swoją kolejkę, odniosłem wrażenie, że ów dżentelmen za wszelką cenę chciał uniknąć kompromitacji, do której niewątpliwie by doszło, gdyby spróbował podpisać się czytelnie.

Gdyby zatem okazało się, że Lech Wałęsa jest analfabetą, to wprawdzie pojawiłoby się wiele innych pytań – na przykład dlaczego właśnie jego osobę stare kiejkuty tak sobie upodobały, że aż został postacią „legendarną”, którą bracia Kaczyńscy nastręczyli Polakom na prezydenta?

Jedną z możliwości jest ta, że spodziewali się, że będą czytali mu na głos rozmaite dokumenty, przez które prezydent, z racji swego analfabetyzmu, nie będzie w stanie przebrnąć, a potem będzie na nich r y s o w a ł swój podpis – i w ten sposób będą rządzili naszym nieszczęśliwym krajem. Ale stare kiejkuty też nie w ciemię bite; wykorzystały braci Kaczyńskich do tego, żeby Lecha Wałęsę Polakom tylko n a s t r ę c z y l i , a potem podstawili mu Mieczysława Wachowskiego, który dokumenty prezydentowi czytał i później – już z n a r y s o w a n y m podpisem – odbierał i nadawał im bieg.

Żeby było jasne – ja wcale analfabetyzmu nie potępiam, przeciwnie – uważam, że miewa spore zalety. Na przykład w 1968 roku pięć państw Układu Warszawskiego najechało Czechosłowację. Czechosłowacja – kulturalny kraj, analfabetyzm był tam wtedy całkowicie zlikwidowany, więc wszyscy czytywali gazety, a niektóry nawet książki. I co mogli tam wyczytać? Ano – że Armia Radziecka jest niezwyciężona. Skoro tak, to podczas najazdu niezwyciężona armia czechosłowacka nawet nie wyszła z koszar – bo i po co?

Skończyło się na tym, że Wasyl Bilak („Bilaku, Bilaku, ty czarny swiniaku…”) i Gustaw Husak, z nadania Leonida Breżniewa, objęli w Czechosłowacji władzę. Czy umieli pisać? Kogóż to dzisiaj obchodzi?

Tymczasem kilka lat później ta sama Armia Radziecka – jak to się mówi – „wkroczyła” do Afganistanu. (Ciekawe, że o ile Niemcy „napadają” to Armia Radziecka tylko „wkracza”). Afganistan, całkiem inny kraj, niż Czechosłowacja. Analfabetów tam bez liku, więc ani gazet ani książek nie czytali i nie wiedzieli, że Armia Radziecka jest niezwyciężona. Toteż po staremu stawili jej opór i – patrzcie Państwo! – z jakim skutkiem. Widać na tym przykładzie, że analfabetyzm ma swoje zalety, bo lepiej nic nie wiedzieć, niż posiąść wiedzę fałszywą.

Czy jednak promotorzy „misji” myślą podobnie? Obawiam się, że nie, że pod pretekstem „misji” chcieliby tylko analfabetów nafaszerować fałszywą wiedzą, żeby tym łatwiej ich potem wykorzystać w charakterze mięsa armatniego do jakichś swoich niecnych celów.

O taką właśnie intencję podejrzewam organizatorów tak zwanego „głośnego czytania” w subwencjonowanym przez warszawski magistrat Teatrze Powszechnym książki pana red. Tomasza Piątka o złowrogim Antonim Macierewiczu. Teatr Powszechny dotychczas zasłynął ze spektaklu „Klątwa” w którym pani Julia Wyszyńska z widoczną wprawą obciągała laskę – ale teraz w realizowaniu „misji” najwyraźniej poszedł krok dalej.

Rzeczywiście – dlaczego analfabeci mieliby być skazani na telewizję, na przykład – stację TVN, którą nawiasem mówiąc, podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami, a konkretnie – że stare kiejkuty ją sobie założyły za pieniądze ukradzione z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego? Nie ma żadnego powodu, by analfabeci nie chodzili do teatru – ale właśnie dlatego również teatr powinien dostosować repertuar dla potrzeb i możliwości percepcyjnych takiej publiczności.

Obciąganie laski jak najbardziej wychodzi naprzeciw temu zapotrzebowaniu, więc kto wie, czy na scenie Teatru Powszechnego nie doczekamy się przedstawienia polegającego na kopulacji aktorów między sobą, a nawet z udziałem publiczności – bo czyż mona sobie wyobrazić pełniejsze uczestnictwo w wysokiej kulturze, niż w momencie, gdy do orgii aktywnie włącza się również teatralna publiczność?

Oczywiście nie od razu Kraków zbudowano i takie sceny zobaczymy dopiero gdy zrealizowane zostaną wszystkie postulaty zapisane w manifeście Kultury Niepodległej – więc czas oczekiwania Kulturtragerzy muszą sobie wypełniać przedsięwzięciami zastępczymi – w rodzaju głośnego czytania analfabetom książki pana red. Piątka z żydowskiej gazety dla Polaków, która najwyraźniej nie może darować złowrogiemu Antoniemu Macierewiczowi ujawnienia konfidentów w roku 1992, rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych, w których schronienie o ochronę znalazło tylu człowieków honoru, no i oczywiście – unieważnienia transakcji na zakup francuskich śmigłowców „Caracal”, dzięki której w kołach wojskowych pojawiło się tyle starych rodzin.

Wydanej forsy oddać już nie można, więc pani prezydent Hanna Gronkiewicz Waltz, co to obydwiema rękami przytrzymuje sobie majtki, które na oczach całej Polski pragnie zedrzeć z niej złowrogi wiceminister Patryk Jaki przy pomocy komisji do spraw reprywatyzacji, sypie forsą na działalność misyjną Teatru Powszechnego w nadziei, że stare kiejkuty to docenią i rozepną parasol ochronny również i nad nią.

Książkę pana Piątka wydało specjalnie – jak przypuszczam – w tym celu utworzone wydawnictwo Arbitror z kapitałem – jak wynika z KRS – 5 tys. złotych, więc i jemu pewnie publiczna forsa się przyda – no bo jakże by inaczej?

Stanisław Michalkiewicz


Łącze:: [link widoczny dla zalogowanych]

No popatrz, popatrz, teraz widzę, że analfabetyzm jest super, co widać było i jest na przykładzie Afganistanu, ale ruskie jakoś szybciej to pojęli i się wynieśli, a pastuchy tyle lat się tam uczą, i jakieś nie kumate. ps. wspaniały okaz obrazuje analfabetyzmy, co to udowadnia, że analfabetą można być i mieć stopień „doktura”!! oczywiście chodzi o niejakiego torgalskiego.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Sob 12 12:05, 11 Lis 2017    Temat postu:

Aktorki z Szechterem demaskują

Stanisław Michalkiewicz




Ajajajajajajaj! Panie Rotenschwanz, pan nie pakujesz manatki? Pan może czekasz na tego, nu, jak jemu tam, nu, tego, co tak gada – o, na tego Godota? Ale co pana pomoże jakiś Godot, jak trzeba będzie zamykać domy?

Uj, panie Kugelschwanz, pan nie możesz trochę łagodniej? Pan mnie tak przestraszyłeś, że ja dostałem hercklekoty. O, przyłóż pan rękę, nie, nie tu, gdzie pan przykładasz, tfy! Wyżej, jeszcze wyżej, o tutaj. Czujesz pan te hercklekoty? Ja jeszcze nie mogę przyjść do siebie. Co pan mówisz takie rzeczy? Dlaczego ja mam pakować manatki? Dlaczego ja mam zamykać domy? I co ma z tym wspólnego ten pański, jak jemu tam? Nu, ten Godot? Kto to jest? To jakiś pański znajomy z rządu? On pana coś powiedział?

To nie z rządu, to z teatru, znaczy się – z takiej sztuki. Tam, uważasz pan, czekają do tego Godota i nie mogą się doczekać. To taka, uważasz pan, przerzutka poetycka.

Panie Kugelschwanz, od dawna masz pan te objawy? Ja myślałem, że pan jesteś porządny kupiec, a pan mnie tu straszysz jakimiś poetyckimi przerzutkami. Pana nie wstyd robić takie rzeczy? Pan nie masz większe zmartwienie?

A żebyś pan wiedział, pani Rotenschwanz, że mam. Dlaczego ja nie mogę mieć większe zmartwienie, jak w Ameryce zabierają się za biednych Żydków? To znaczy nie biednych, tylko nawet za bogatych? Ony im wyciągają takie rzeczy, co to do tej pory wyciągały tylko księżom. No to co pan powiesz? Nie pora pakować manatki? Nie pora zamykać domy?

Panie Kugelschwanz, ja nie wiem, o co pana biega. Pan mówisz do mnie jakimiś zagadkami, jak ta grecka Pytia. Kto w Ameryce zabiera się za Żydków i to jeszcze bogatych? Co im wyciągają i jakie znowu ony? Ja się martwię o panu. Czy pan może słyszysz jakieś głosy?

Co pan mnie tu gadasz o jakieś głosy? Ja nie słyszę żadne głosy, ja słucham radia i telewizora. A pan wiesz, co ony tam gadają? Ony gadają, że w Ameryce złapali takiego Żydka, co to robił w kinematografie; on się tam nazywał Harvey, ale to diabli po tem, bo tak naprawdę, to on jest Weinstein. On, uważasz pan, robił w filmów, no a pan wiesz, co jest, jak robią filmów? Tam się kręcą aktorki. Ony chcą, żeby je wziąć do tego filmu, żeby ony były gwiazdy, żeby dostawały Oskary, żeby mogły wymieniać sobie mężów i żeby mogły rozdawać autografów. I ony się wszystkim nadstawiają, żeby tylko wziąć ich do tego filmu. No to te producenty ich biorą, bo bez aktorek nie można zrobić filmu – a z tego ony mają potem i sławę i pieniądze. I nikomu to nie przeszkadzało, to znaczy – do tej pory. Bo teraz ony sobie przypomniały, że ten Weinstein ich molestował i to – uważasz pan – przez całe 30 lat! Jak tylko jedna sobie przypomniała, to zaraz zaczęły sobie przypominać wszystkie inne – jedna przez drugą – że tę zgwałcił, tę molestował – i ony chcą zaciągnąć go do sądu. Pan rozumisz? Jak ony zaczną tak sobie przypominać, to na jednym Weinsteinie się nie skończy. W Ameryce Żydków nie brakuje, a i piniędzy też mają, to dlaczego ony nie mają sobie przypominać o te molestowanie? To teraz pan rozumisz, że ja się panu pytam, czy pan pakujesz manatki?

Uj, panie Kugelschwanz, ja nie wiedziałem, żeś pan taki ostrożny? Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Ameryka? A poza tym – jak już pan spakujesz manatki, to gdzie pan ich zawieziesz, te manatki? Do Ameryki? Ale jak pan sam mówisz, że w Ameryce ony zaczęły ganiać tego Weinsteina, to po co pana Ameryka? Pan nie masz inne zmartwienie?

Pan nic nie rozumisz panie Rotenschwanz. Pan nie rozumisz, że jak coś wejdzie w modę w Ameryce, to tylko patrzeć, jak wejdzie w modę i tu? Jak w Ameryce zaczną Żydków szlamować z pieniądze z powodu molestowanie, to i tutaj ony też zaczną sobie przypominać i co pan wtedy zrobisz? Wtedy już pan nie będziesz miał żadne manatki do pakowania, wtedy pan będziesz miał całkiem inne zmartwienie. Bo ja widzę, że pan nie wiesz wszystkiego. Pan nie wiesz na ten przykład, że ten młody Szechter to jest jakiś ein myszygene Kopf!

Panie Kugelschwanz, co pan mówisz takie rzeczy? Pan wiesz, co pan mówisz? Jaki on ein myszygene Kopf, kiedy on jest Wunderkind, on jest Paganini! Pan wiesz, że on z człowiekami honoru zrobił gazetę dla miejscowe goje. Ony czytają, ony myślą, jak on im każe, ony boją się nawet pomyśleć inaczej, a pan mówisz: ein myszygene Kopf! Pan naprawdę masz objawów! Co on takiego zrobił, ten młody Szechter?

To pan nie wiesz, że on zaczął lustrować? U niego w gazecie ony, znaczy się – jakieś goje – napisały, że ta sędzia co to nikt nie wie, czy ona jest, czy nie jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego – że ona ma oficera prowadzącego. Pan myślisz, że na jednej sędzi się skończy? Przecież pan, panie Rotenschwanz, sam jesteś oficerem prowadzącym, podobnie, jak rozmaite inne Żydki, daleko nie szukając – ja też. No to jak Szechter zacznie lustrować te prowadzące oficery, to ja się panu pytam, gdzie pan znajdziesz ten piasek, żeby się schować? A?

Co pan mówisz, co pan mówisz, panie Kugelschwanz!? Szechter każe pisać takie rzeczy? Uj, to bardzo niedobrze! Jak by to robił jakiś głupi goj, to ja bym to rozumiał, ale Szechter…? Ja rozumię, że na jednym etapie on walczy z dziką lustracją, a jak etap się zmienia, to on lustruje – ale może właśnie nastał etap? Skąd pan wiesz, panie Kugelschwanz, że nie nastał nowego etapu? Ale nawet jak byłby nowego etapu, to po co zaraz wszystko ujawniać? Pan masz Recht, panie Kugelschwanz, to bardzo niedobrze! Jak on wszystkich nas tak poujawnia, to gdzie patrzeć końca? Jak tak dalej pójdzie, to on podważy nawet holokaustu! To jemu tego nikt nie powiedział, żaden oficer prowadzący? Jak tylko generał Kiszczak, niech spoczywa w pokoju, zamknął oczy, to zaraz się zaczęła Sodomia i Gomoria. Myszy harcują, jak kota nie czują, to nic dziwnego, że i Szechter się rozdokazywał. On nie wie, że piłuje gałąź? A może on zapatrzył się na tę Amerykę, co to ony sobie przypominają molestowaniu?

Nie tyle chodzi o molestowanie, panie Rotenschwanz, co o to, że ony uwzięły się na tego Weinsteina. Powiedz pan sam – co on winien, że ony jemu się nadstawiają? Jak ony się jemu nadstawiają, to on musi się o nich potykać, a jak się potyka, to co i raz tam którąś przewróci. Normalnie by się otrzepała i robiła karierę, ale nie – ona sobie teraz przypomina, że Weinstein ją molestował. Pan nie myślisz, że ony zostały wynajęte przez tego, jak mu tam, wi hajst der goj? – o, tego Spencera, co to ma przyjechać do Marszu Niepodległości? On teraz będzie gadał, że Żydy nie tylko zarywają gojów, ale jeszcze ich molestują. Szechter niby daje jemu odporu, ale jaki on tam jemu da odporu, jak on piłuje gałąź?

Niedobrze panie Kugelschwanz, niedobrze. Pan może i masz Recht, żeby pakować manatki. Ale gdzie się teraz pakować z te manatki? Do Ameryki chyba nie, bo kto wie – jak ten Spencer się tam rozdokazuje, to trzeba będzie się wyprzedawać? Ajajajajajajaj!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 11 11:48, 14 Lis 2017    Temat postu:

Hieny mają męczenników

Stanisław Michalkiewicz


No nareszcie! Nareszcie Żywa Cerkiew będzie miała Pierwszego Męczennika. Dotychczas bowiem nie miała, a – powiedzmy sobie szczerze – co to za Cerkiew, niechby nawet i Żywa, bez męczennika, zwłaszcza Pierwszego?

Wprawdzie na męczennika lansowany był przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, ale jaki tam z niego męczennik, skoro tylko wyleciał ze stanowiska proboszcza, a poza tym nic mu się nie stało i cały czas sobie żyje, jak gdyby nigdy nic?

Toteż gdy pan Piotr Szczęsny z Niepołomic podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie, a następnie od doznanych poparzeń umarł, stare kiejkuty, a za nimi cała nieprzejednana opozycja, no i oczywiście Salon, któremu aktualne przemyślenia pracowicie sufluje żydowska gazeta dla Polaków, rzuciły się na nieboszczyka, niczym hieny.

Wiadomo, że taki nieboszczyk, to najlepszy cymes; nic już nie powie, wobec czego można mu w usta włożyć wszystko – a tu w dodatku pan Szczęsny sporządził polityczny testament – wypisz, wymaluj, jakby wycięty z „Gazety Wyborczej”, z czego wynikało, że podpalił się jako płomienny szermierz wolności. Tak w każdym razie prezentuje go zagniewany lud, który, jak tylko pan Szczęsny zamknął oczy, zaraz urządził „Marsz Milczenia”, połączony z paleniem świeczek.

Żaden z uczestników tego Marszu się nie podpalił, bo pan Szczęsny na szczęście zaapelował, by nikt nie szedł w jego ślady. Tedy bojownicy o wolność, demokrację i praworządność z tym większą skwapliwością już tylko podpalali knoty w zniczach, co jak wiadomo, jest zajęciem całkowicie bezpiecznym.

Jestem pewien, że na tym się nie skończy, bo skoro już trafił się taki tęgi Pierwszy Męczennik, to tylko patrzeć, jak zostanie opracowana stosowna liturgia, która przyćmi nawet smoleńskie miesięcznice, tym bardziej, że one już w kwietniu przyszłego roku się zakończą.

Z kręgów płomiennych szermierzy wolności, demokracji i praworządności dobiegają wprawdzie pogłoski, że żadnych miesięcznic ku czci pana Szczęsnego nie będzie, ale być może tylko dlatego, że zamiast nich będą tygodnice, którym ceremoniał opracują emerytowani funkcjonariusze Komitetu Centralnego PZPR z Wydziału Ceremoniału i Obrzędowości Świeckiej, co to za pierwszej komuny lansowali „uroczystości nadania imienia” potomkom ubeckich dynastii, albo „pasowanie na obywatela”, co wiązało się z wręczeniem „dowodzików” – i tak dalej.

Ale Żywa Cerkiew nie może poprzestać wyłącznie na ceremoniale świeckim, więc jestem pewien, że emerytowanych funkcjonariuszy wesprze w razie potrzeby Jego Ekscelencja Tadeusz Pieronek, który najwyraźniej truchcikiem do Żywej Cerkwi dołącza. Świadczą o tym nie tylko splendory, jakimi jest obsypywany przez Salon, ale i deklaracje składane przezeń podczas przesłuchania, jakie niedawno przeprowadziła z nim resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik.

Jego Ekscelencja nie tylko na wszystkie pytania odpowiedział, jak się należy, to znaczy – prawidłowo, ale w dodatku uznał czyn pana Szczęsnego za „bohaterski”, a nawet złożył coś w rodzaju samokrytyki, że z powodu słabości charakteru nie byłby w stanie nieboszczykowi w umiłowaniu wolności, demokracji i praworządności dorównać.

Słowem – i odpowiedzi prawidłowe i podziw właściwie ulokowany, a wreszcie – objawiona znana na całym świecie skromność sprawiają, że Ekscelencja nie tylko spełnia wszystkie oczekiwania Żywej Cerkwi, ale qua biskup nadaje się na jej fasadę jak mało kto. Na fasadę, za którą ręcznie sterować będą całym interesem stare kiejkuty – ale na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych.

Przekonał się o tym mieszkaniec Rzeszowa, który też się podpalił, ale nie przed warszawskim Pałacem im. Józefa Stalina, tylko przed niezawisłym sądem w Rzeszowie. Ponieważ wybór takiego miejsca na dokonanie osobistego holokaustu nasuwał wątpliwości, czy nie chodziło tu o protest przeciwko patologii w wymiarze sprawiedliwości, już następnego dnia żydowska gazeta dla Polaków poinformowała swoich mikrocefali, że rzeszowski holokaustnik miał „problemy zdrowotne i osobiste”, więc nie ma sobie co zawracać nim głowy.

Widać wyraźnie, że jeśli ktoś pragnie zyskać herostratesową sławę, dokonując osobistego holokaustu jako szermierz wolności, demokracji i praworządności, to powinien najsampierw starannie wybrać miejsce, no i zdecydować się, z jakich właściwie pozycji zamierza się podpalić. Pan Piotr Szczęsny najwyraźniej wybrał lepszą cząstkę, toteż hołd mu oddają i partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, a nawet jego pamięć minutą ciszy uczcił cały Sejm in corpore.

Tak się bowiem akurat złożyło, że tego samego dnia, kiedy Sejm „uczcił”, w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej zebrało się Biuro Polityczne gwoli namówienia się, co do rekonstrukcji rządu. Żydowska gazeta dla Polaków, podobnie jak i nieprzejednana opozycja już nie mogą się jej doczekać, a tymczasem pani Beata Mazurek oznajmiła, że pani premier Beata Szydło „na pewno” pozostanie na swym stanowisku.

Ciekawe, który z Umiłowanych Przywódców zostanie wyrzucony z rządowej pirogi na pożarcie krokodylom. Przypuszczam, że starych kiejkutów i Salon najbardziej udelektowałaby dymisja złowrogiego Antoniego Macierewicza, nie tylko za prześwietlenie autorytetów moralnych w 1992 roku, nie tylko za rozwiązanie WSI w roku 2006, ale przede wszystkim – za anulowanie kontraktu na śmigłowce „Caracal”, przy którym – jak przypuszczam – pod stołem musiały pójść spore bakszysze, na domiar złego – chyba już wydane, więc nawet tego szmalcu zwrócić już się nie da – no i wreszcie – za kurację przeczyszczającą w naszej niezwyciężonej.

Jak wiadomo, w jej następstwie „odeszło” co najmniej 30 generałów, którzy o swoim męczeństwie opowiedzieli panu red. Juliuszowi Ćwieluchowi z „Polityki”. W tej sytuacji pan Piotr Szczęsny nie będzie osamotniony, bo podąży za nim cały orszak męczenników i to wysokiej rangi.

Jeśli i tego byłoby za mało, to w kolejce czeka już cały Legion męczennic, co to właśnie przypomniały sobie, jak kiedyś bywały molestowane. Tym razem wszystko wskazuje na to, że moda na bycie molestowaną przybiera charakter trwały; jak któraś z pań nie może sobie takiej rzeczy przypomnieć („tyle mi czynił tę rzecz…” – jak pisał Brantome w „Żywotach pań swawolnych”), to nie ma co pokazywać się w porządnym towarzystwie.

Toteż nawet pani Dorota Wellman postanowiła się pochwalić, że ona też była molestowana, a przy okazji przedstawiła swoje preferencje opowiadając, jak to złapała molestującego „za jaja” i tak długo kręciła mu wora, aż zmiękł.
[Jeśli ktoś naprawdę chciał zgwałcić tę lochę, to dobrze mu tak – admin]

Najwyraźniej pani Dorota gustuje w rozmaitych torturkach, a ponieważ jest damą w mondzie dość popularną, to podejrzewam, że orszak męczenników może być nawet większy, niż nam się wydaje. Najwyraźniej Żywa Cerkiew w naszym nieszczęśliwym kraju stoi u progu świetlanej przyszłości.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Śro 15 15:22, 29 Lis 2017    Temat postu:

Stalinowskie jasne słońce


Stanisław Michalkiewicz




No i jak tu nie wierzyć w reinkarnację, na widok programu „Kropka nad „I”” w wykonaniu naszej resortowej „Stokrotki” – bo takim służbowym pseudonimem operacyjnym zwrócił się do niej prezydent Lech Kaczyński?

Pani red. Monika Olejnik – bo o niej wszak tu mowa – nie spodziewała się takiego noża, więc dostała spazmów, w związku z czym prezydent Kaczyński następnego dnia posłał jej bukiecik kwiatków gwoli zatarcia niemiłego wrażenia.

Ale to nieważne, bo przecież chodzi o reinkarnację. Otóż w okresie stanu wojennego gwiazdą rządowej telewizji był niejaki pan Szykuła – tak zwany „smutny pan”, który swoich gości zwyczajnie przesłuchiwał.

Przypominam sobie takie przesłuchanie, na które zaciągnięty został pan Kołodziej, przywódca „Solidarności” w stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Pan Szykuła spoza kamery zadawał mu pytania, na które pan Kołodziej odpowiadał w sposób wyraźnie wymuszony, bo rozbieganymi oczyma śledził ukrytych za kamerą pozostałych swoich dręczycieli.

Michał Mońko twierdzi, że Bogusław Szykuła był oficerem UB, gdzie służbę zakończył w roku 1956 w stopniu majora, a potem rzucony został na lżejszy, dziennikarski odcinek frontu i po oszlifowaniu w „Głosie Pracy”, w 1971 roku trafił do Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego, gdzie zastał go stan wojenny, kiedy to – jak pisze pan Mońko – „z esbecką precyzją” przesłuchuje w telewizyjnym studio swoje ofiary.

Nie wiem, czy pan Szykuła jeszcze żyje, czy już trafił do ubeckiego inferna – i ta okoliczność trochę komplikuje sprawę, podobnie jak kwestia, czy reinkarnacja dokonuje się tylko w obrębie jednej płci, czy też ma charakter transpłciowy. Jeśli bowiem żyje, to nie mógłby się wcielić w panią red. Monikę Olejnik, chociaż podobno i ona legitymuje się stopniem oficerskim – czy przypadkiem też nie majora? – no a nawet gdyby nie żył, to czy taki smutny mężczyzna mógłby wcielić się w rozrywkową panią red. Olejnik?

Inna sprawa, że skoro w ramach reinkarnacji człowiek może wcielić się, dajmy na to, w świnię, to dlaczego nie w panią redaktor Olejnik? „Teologicznych przeszkód nie ma żadnych” – jak jezuita Jan Pawelski z „Przeglądu Powszechnego” wyjaśnił Adamowi Grzymale-Siedleckiemu, kiedy ten wyraził wątpliwość, czy Żyd Bieder może napisać dla tego miesięcznika poemat ku czci Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny.

Wszystkie te wątpliwości i rozterki ogarnęły mnie na widok Jego Ekscelencji księdza biskupa Tadeusza Pieronka, którego resortowa „Stokrotka” przesłuchiwała na odległość; ona w studio w Warszawie, podczas gdy Ekscelencja – w Krakowie. Chodziło oczywiście o nieboszczyka Piotra Szczęsnego z Niepołomic, co to podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie na znak protestu przeciwko obecnemu rządowi.

Ciekawe, że żaden z komentatorów nie zatrzymał się nad okolicznością, że pan Szczęsny uznał, iż najlepszym miejscem do zaprotestowania przeciwko obecnemu rządowi będzie Pałac Kultury i Nauki im. Stalina. Może była to okoliczność przypadkowa, ale nie przypuszczam, by człowiek, który z taką premedytacją zaplanował swój protest, nie zastanowił się nawet przez chwilę nad wyborem miejsca. Mógł przecież podpalić się pod siedzibą PiS przy ul. Nowogrodzkiej, mógł to zrobić przed Kancelarią Premiera przy Al. Ujazdowskich, mógł też w ostateczności pójść pod Sąd Najwyższy przy Placu Krasińskich, a tymczasem nie – wybrał akurat Pałac im Stalina.

„Nie ma przypadków, są tylko znaki” – mawiał ś.p. ksiądz Bronisław Bozowski, więc jeśli wybór miejsca na samospalenie nie był przypadkowy, to kto wie, czy panu Szczęsnemu nie towarzyszyła intencja poskarżenia się na nieprawości obecnego rządu właśnie Józefowi Stalinowi, jako patronowi miejsca? Wprawdzie Józef Stalin jako szermierz wolności może wzbudzać kontrowersje, ale również i w Polsce ma swoich wielbicieli. Jeden z nich nawet do mnie napisał, zwracając mi uwagę na pozytywne, a nawet zbawienne strony rewolucji bolszewickiej w Rosji. Chodziło mu o to, że to właśnie dzięki niej jego matka została tramwajarką, a on sam skończył studia ekonomiczne i został księgowym.

Rewolucja bolszewicka spowodowała zagładę co najmniej 100 mln ludzi, a wobec tej liczby holokaust jawi się jako niewiele znaczący epizod – ale z drugiej strony, ta tramwajarka i ten księgowy…? „Pero, pero, bilans musi wyjść na zero” – śpiewał Jan Kaczmarek, więc może niepotrzebnie tak się trzęsiemy nad tymi wszystkimi ludobójstwami?

Kto wie, czy i pan Szczęsny nie uważał Józefa Stalina za Ojca Narodów i Chorążego Pokoju, skoro postanowił podpalić się akurat w takim miejscu? Na taki trop naprowadza nas również pozostawiony przezeń testament polityczny – wypisz wymaluj jakby przepisany z „Gazety Wyborczej”, kierowanej przez pana red. Adama Michnika, który wobec mikrocefali, stanowiących grono czytelników tej gazety pełni obowiązki właśnie Józefa Stalina, który swoim wyznawcom też komunikował, co w danej chwili myślą.

Wracając do JE biskupa Pieronka, to podczas przesłuchania przez naszą „Stokrotkę” zachowywał się podobnie do wspomnianego pana Kołodzieja – jakby w krakowskim studio znajdował się przedstawiciel pana Aleksandra Smolara, który za każdą błędną odpowiedź potrącałby Ekscelencji jakąś część jurgieltu z Fundacji Batorego.

Wspominam o tym, bo jako redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” w latach 90-tych otrzymywałem obiegiem z Fundacji Batorego coś w rodzaju sprawozdania finansowego; kto ile od nich dostał i za co. Był to świetny przewodnik po życiu publicznym naszego nieszczęśliwego kraju, bo dzięki temu łatwiej było zrozumieć, dlaczego ten i ów autorytet moralny ćwierka akurat z tego klucza.

Jego Ekscelencja też na tej liście płac figurował, ale nie pamiętam już, za co był tak wynagradzany. Więc i tym razem Ekscelencja nie tylko odpowiadał na każde pytanie „Stokrotki” prawidłowo, chociaż z widocznym wahaniem – jakby oczekiwał na dyskretną podpowiedź – ale również pochwalił czyn pana Szczęsnego jako „bohaterski”, a nawet złożył coś w rodzaju samokrytyki, że jego samego nie byłoby na to stać z powodu słabości charakteru.

Najwyraźniej ksiądz Biskup Pieronek nie tylko nie kocha demokracji i praworządności tak, jak tego wymaga od swoich jurgieltników stary żydowski finansowy grandziarz, ale – podobnie jak i sam pan red. Michnik – tylko łatwowiernym ofiarom swojej propagandy basuje.

Łatwowiernym – bo w przypadku pana Szczęsnego uprzejmie taka słabość głowy zakładam, natomiast do Jego Ekscelencji chciałbym skierować pytanie – w jakich to mianowicie dziedzinach cierpi on na zdławienie, czy choćby ograniczenie wolności? Jeśli nie liczyć widocznych przed kamerą wahań, to Jego Ekscelencja wystąpił w ogólnopolskiej telewizji, podobnie jak i „Stokrotka” i nikt nie przerwał tego programu wtargnięciem do studia i aresztowaniem uczestników.

Kościół nie tylko cieszy się wolnością wyznania, ale jest nawet w różnych formach subwencjonowany przez rząd z pieniędzy publicznych, więc o żadnej dyskryminacji nie ma mowy. Również przeciwnicy rządu demonstrują na ulicach kiedy tylko chcą, podobnie jak sodomici, gomorytki, „wściekłe kobiety” i każdy inny.

Więc jeśli Jego Ekscelencja nie wyjaśni publicznie, w czym jego wolność została zagrożona, to będę musiał – a przypuszczam, że nie będę w tym odosobniony – uznać go za szelmę i łgarza.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 2 02:03, 16 Mar 2018    Temat postu:

Stalinięta i fejginięta domagają się szmalcu

Stanisław Michalkiewicz


W niczym nie należy przesadzać – a już specjalnie w dobrych intencjach. Nie bez powodu powiadają, że dobrymi intencjami wybrukowany jest przedsionek piekła.

Ale po co sięgać tak daleko, skoro nawet pan Adam Darski, używający pretensjonalnego pseudonimu „Nergal” i uchodzący za przedstawiciela Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na słynące w świecie z niezawisłych sądów województwo pomorskie – ostatnio jakby wystraszył się własnego tupetu i wszystkich dookoła przeprasza?

Zawsze uważałem, że cienki z niego Bolek, bo kiedy zapadł na białaczkę i trzeba było zmobilizować dawców szpiku, odwołał się do cnót chrześcijańskich – altruizmu i miłości bliźniego. Gdyby zaś – jak przystało na takiego tęgiego przedstawiciela Belzebuba – odwołał się do wartości infernalnych, to oczywiście żadnego szpiku by nie dostał, co najwyżej kopniaka w tyłek i okrzyku: „do zobaczenia w piekle, frajerze!”

Zatem wcale nie trzeba sięgać aż do piekła, bo wystarczy zaczerpnąć ze skarbnicy doświadczeń potocznych. Jest wśród nich przestroga, by w doborze przyjaciół wykazywać szczególną staranność. Jeśli bowiem ktoś chce przyjaźnić się ze wszystkimi, to nieuchronnie wpadnie w złe towarzystwo. Skoro bowiem ze wszystkimi, to znaczy, że i z łajdakami i szubrawcami też – no i to jest właśnie złe towarzystwo – a przebywanie w złym towarzystwie przynosi przeważnie opłakane konsekwencje.

Kto z chamem pije, ten z nim pod płotem leży – powiada przysłowie, a przecież może być jeszcze gorzej, przed czym przestrzega przysłowie kolejne: z kim przestajesz, takim się stajesz.

Najwyraźniej zapomniał o tym wszystkim pan prezydent Andrzej Duda i kierując się intencją nie tyle może od razu zaprzyjaźnienia się ze wszystkimi, tylko na początek – podlizania się wszystkim – przemawiając 8 marca na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, „ w mieniu Rzeczypospolitej” przeprosił wszystkie „ofiary Marca” 1968 roku, a zwłaszcza tych, co to mieli wówczas zostać „wypędzeni”.

Ciekawe kogo pan prezydent miał na myśli. Niewykluczone, że Helenę Wolińską, która tak naprawdę nazywała się Fajga Mindla Danielak. W latach dobrego fartu została człowiekiem renesansu; nie tylko uczonym prawnikiem, co prawda, wedle kryteriów siermiężnych, ale pieniądze były już prawdziwe, podobnie jak zbrodnie, jakich dopuszczała się, będąc nierozerwalnym ogniwem komunistycznego aparatu terroru.

Toteż w 1968 roku skwapliwie skorzystała z okazji, wyjechała do Wielkiej Brytanii i z tej bezpiecznej odległości pryncypialnie chłostała Polskę za „antysemityzm” i – jakże by inaczej! – wypaczenia praworządności! Słowem – została autorytetem moralnym, więc pan Paweł Pawlikowski zwęszywszy możliwość uzyskania Oskara, bardzo się Fajgą Mindlą Danielak zafascynował i za pieniądze zrabowane polskim podatnikom, nakręcił obraz (GN)”Ida”. Takie to ci było męczeństwo.

Ale nie wszyscy wybrali wolność – jak wtedy mawiało się o wyjazdach na Zachód. Taka, na przykład Maria Gurowska, córka Moryca i Frajdy która tak naprawdę nazywała się Zand i w latach dobrego fartu, jako sędzia, dopuszczała się morderstw sądowych, z których najgłośniejszy był wyrok śmierci na generała Emila Fieldorfa.

Nawiasem mówiąc, Fajga Mindla Danielak oskarżała generała Fieldorfa, ale żydowska kamaryla w Wielkiej Brytanii nie dopuściła do jej ekstradycji do Polski. Zresztą nic by to chyba nie dało, bo Maria Gurowska nawet nie pofatygowała się, by z Polski wyjeżdżać, ani też nikt nie ośmielił się jej stąd „wypędzać”. I chociaż safandulska „wolna Polska” wytoczyła jej sprawę, to pani sędzia Gurowska nie uznała za stosowne stawić się przed sądem i na tym się skończyło.

Jestem pewien, że pan prezydent Andrzej Duda, pragnąc przyjaźnić się ze wszystkimi, właśnie takie reprezentatywne osobistości miał na myśli, przepraszając za Marzec.

Na skutki nie trzeba było długo czekać. Właśnie izraelskiej gazecie „The Jerusalem Post” z 12 marca ukazała się publikacja, że Polska powinna wypłacić odszkodowania za Marzec. Przepraszacie – to dawajcie forsę! Najwyraźniej redakcyjny Judenrat uważa, że „z wszystkiego można szmal wydostać”, się nie krępuje.

W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Sejm wprowadzi jakiś specjalny podatek na stalinięta i fejginięta – żeby miały czym obetrzeć łzy po tych wszystkich niewymownych cierpieniach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Śro 3 03:58, 23 Maj 2018    Temat postu:

Odwaga staniała

Stanisław Michalkiewicz

Pani profesorowa Magdalena Środzina jest już dużą dziewczynką. Nie tak dużą, żeby samego jeszcze znała Stalina, ale na tyle (zresztą i na przodzie też) dużą, że musi pamiętać, jak było za komuny. A za komuny było tak, jak czytamy w anonimowym wierszyku, że „W Poroninie, na jedlinie, wiszą gacie po Leninie. Kto chce w Polsce awansować, musi gacie pocałować”.

Toteż do gaci po Leninie ustawiały się całe kolejki spragnionych awansu, między innymi – Edward Ciupak – ojciec pani profesorowej Magdaleny Środziny. Już jako uczony doktor religioznawstwa, w 1965 roku został zarejestrowany przez Departament I czyli razwiedkę, jako kontakt operacyjny „Gabriel” i w tym charakterze oddawał ludowej sprawiedliwości cenne usługi, dostarczając informacji o różnych osobistościach.

Po linii zawodowej natomiast kolaborował z Urzędem do spraw Wyznań, Centralnym Ośrodkiem Doskonalenia Kadr Laickich i działał w Stowarzyszeniu Ateistów i Wolnomyślicieli, w przekonaniu, że religia wkrótce zaniknie. Legitymację partyjną oddał dopiero w stanie wojennym, ale to jeszcze nic w porównaniu z nawróceniem.

Otóż pan prof. Edward Ciupak w ostatnich latach życia się nawrócił. Na czym to polegało – trudno zgadnąć, więc nie można wykluczyć, że na podpisaniu katolickiej Volkslisty, jaką na wszelki wypadek podobno podpisał też pan generał Wojciech Jaruzelski. Wiadomo bowiem, że w Niebiesiech większa będzie radość z jednego nawróconego szubrawca, niż z dziesięciu sprawiedliwych mułów, toteż nic dziwnego, że wielu szubrawców, zapamiętawszy z dzieciństwa sentencję, że pokorne cielę dwie matki ssie, na wszelki wypadek asekuruje się podpisaniem niebieskiej Volkslisty.

Nie bez powodu czekają do samego końca, bo zbyt wczesne podpisanie takiej Volkslisty może budzić rozmaite efekty komiczne. Tak było w przypadku Andrzeja Szczypiorskiego – tajnego współpracownika SB „Mirek”, który w początkach stanu wojennego, kiedy to znaczna część pomocy z zagranicy docierała kanałami kościelnymi, postanowił się ochrzcić i nawet barwnie opisał swoje duchowe przełomy – jednak na mieście mówiono, że pierwszy chrzest mu się nie przyjął.

Toteż przed pochopnymi, a zwłaszcza – przedwczesnymi nawróceniami przestrzegał Antoni Słonimski, przypominając w „Sądzie nad Don Kichotem” postać rabbiego Ben Ali ze Smyrny: „był sobie rabbi Ben Ali ze Smyrny, tak na honory wszelakie pażyrny, że gdy go grzeszna zwabiła pokusa na katolicki dwór Constantinusa, wyrzekł się wiary ojców i Talmudu i zaczął kochać bliźnich (nie bez trudu)”.

Aliści wkrótce cesarzem obwołano Juliana Apostatę, „który całe rzymskie państwo z chrześcijańskiego obrócił w pogaństwo. Rabbi się tedy modli do Zeusa, uczy się mitologii, lecz psikusa los powtórnemu zrobił neoficie, bo Apostata w Persji stracił życie. Więc wrócił Kościół i rządy biskupie, a neofita znów dostał po dupie”.

Toteż „niech sobie człowiek wiarę ma, czy nie ma, ale najgorzej, kiedy się nie trzyma tego, w co już raz wdepnął i próbuje, jaka się wiara lepiej dopasuje.”

Wspominam o tym wszystkim z powodu deklaracji, jaką niedawno złożyła pani profesorowa Magdalena Środzina. Powiedziała mianowicie, że „PiS nie ma żadnego szacunku dla demokratycznych standardów”.

Ponieważ, jak wspomniałem, pani Magdalena Środzina jest już dużą dziewczynką, a poza tym – panią profesorową, to taka deklaracja świadczy albo o słabej spostrzegawczości, albo o politycznym zacietrzewieniu, które zresztą też wpływa destrukcyjnie na spostrzegawczość.

Rzecz w tym, że PiS, za przykładem swego prezesa, a zarazem Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, realizuje pewien ustrojowy ideał w postaci przedwojennej sanacji. Sanacja od strony ideologicznej była ruchem etatystycznym, czego najlepszym wyrazem jest art. 4 ust. 1 konstytucji z 1935 roku, czyli tzw. konstytucji kwietniowej: „W ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”.

Z tej zasady wynika, że poza państwem, czyli – poza ramami wyznaczonymi przez państwową biurokrację, życia nie ma i być nie może. Toteż konsekwencją takiego podejścia jest dążenie do nacjonalizacji, to znaczy upaństwowienia wszystkiego, co się da, a przynajmniej – kluczowych segmentów życia gospodarczego i społecznego.

Warto przypomnieć, że sanacja rozpoczęła się w Polsce w roku 1926, a więc w okresie, kiedy w Europie narastały tendencje totalniackie, albo w postaci radykalnej – jak w Rosji, gdzie bolszewicy nie tylko zlikwidowali własność prywatną, zlikwidowali Cerkiew Prawosławną, na miejsce której podstawili atrapę w postaci Żywej Cerkwi i kontynuowali rządy terroru, albo w łagodniejszej – jak we Włoszech i radykalnej – w Niemczech.

Na tym tle sanacja prezentowała się bardzo łagodnie, bo nie tylko utrzymywała demokratyczną fasadę z autentyczną opozycją, którą jednak pozbawiła politycznego znaczenia, ale ograniczyła terror do rozmiarów minimalnych. Tę różnicę najlepiej widać, gdy porówna się sanację i czasy stalinowskie. Po dekretach nacjonalizacyjnych, rozgromieniu zbrojnego podziemia i zlikwidowaniu politycznej opozycji, Polska stała się państwem totalitarnym, chociaż nie do końca, bo komuniści wprawdzie forsowali kołchozy, podobnie jak dążyli do zlikwidowania religii – w czym, mówiąc nawiasem, pomagali im tacy ludzie, jak Edward Ciupak – ale nie zdążyli, bo Stalin umarł, dzięki czemu również w samej Rosji terror zelżał na tyle, żeby mówić o chruszczowowskiej „odwilży”, a dzięki niezłomnej postawie prymasa Wyszyńskiego, autorytet Kościoła w społeczeństwie znacznie wzrósł i Żywa Cerkiew w postaci ruchu „księży-patriotów” zaczęła samoistnie wygasać.

Żeby jednak wyrobić sobie pogląd na różnicę między „brakiem żadnego szacunku do demokratycznych standardów”, wystarczy wyobrazić sobie, czy w roku 1950 byłaby możliwa okupacja Sejmu przez rodziny niepełnosprawnych dzieci. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że UB wyaresztowałby nie tylko amatorów takiej demonstracji, ale wszystkich niepełnosprawnych, którzy następnie poumieraliby w wiezieniach na zapalenie płuc albo inne dolegliwości.

W 1950 roku pan Mateusz Kijowski byłby już bardzo starym nieboszczykiem, podobnie jak pan Paweł Kasprzak, a jeśli nawet nie – to jęczałby i szlochał w jakimś tajemnym lochu, z którego od czasu do czasu byłby ciągany na przesłuchania, podczas których oprawcy „dźgaliby go w nerwu włókno”. Wiedziały o tym nawet dzieci, toteż do otwartych buntów nigdzie nie dochodziło, ale ludzie porządni trzymali się z daleka od partii i „gaci po Leninie” nie całowali.

Inni jednak całowali, dzięki czemu zostawali profesorami, konfidentami, słowem – kolekcjonowali rozmaite zaszczyty. Niestety genetyka jeszcze nie jest na tyle rozwinięta, żeby zbadać mechanizm przenoszenia potomstwu skłonności charakterologicznych, wskutek czego nie mamy pewności, czy brak spostrzegawczości u pani profesorowej Magdaleny Środziny jest wadą nabytą, czy dziedziczną.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Śro 15 15:00, 06 Cze 2018    Temat postu:

Przy rozbitym korycie

Stanisław Michalkiewicz

Któż nie pamięta bajki Aleksandra Puszkina o rybaku i złotej rybce? Kiedyś pamiętali ją chyba wszyscy, ale teraz, z uwagi na narodowość autora, może być inaczej. Teraz obywatele, a zwłaszcza obywatele z ambicjami politycznymi, wolą pamiętać bajki napisane przez innych autorów, należących do właściwych narodowości.

Bo jedne narodowości są właściwe, podczas gdy inne – nie, a które są które, to zależy to od tak zwanej „mądrości etapu”.

Na przykład w czaszach stalinowskich najwłaściwszą narodowością była narodowość rosyjska i jestem pewien, że tak właśnie myślała cała rodzina państwa Szechterów, razem z małoletnim Adasiem, który dopiero potem się zbisurmanił i zaczął „poszukiwać sprzeczności”. Nie było to zadanie specjalnie trudne; w drugiej połowie lat 50-tych Kreml postawił na narody arabskie, za swoją najukochańszą duszeńkę uznając egipskiego prezydenta Gamala Abdela Nasera, co sprawiło, że narodowość rosyjska straciła najwyższą rangę nie tylko w rodzinie Szechterów, ale i innych postępowych rodzinach, których członkowie odkryli u siebie stosowne „korzenie”.

W ten sposób pojawiła się „sprzeczność” między narodowościowymi predylekcjami Partii, która po staremu uznawała najwyższą rangę narodowości rosyjskiej, a grupą jej działaczy odpowiednio ukorzenionych, którzy do narodowości rosyjskiej całkiem stracili smak, delektując się zaletami narodowości żydowskiej.

Ta „sprzeczność” doprowadziła do różnych napięć, z których dawni funkcjonariusze reżymu, a raczej – ich potomstwo, próbuje dzisiaj wydostać szmal, kierując się przekonaniem, że szmal można wydostać ze wszystkiego.

Wróćmy jednak do Aleksandra Puszkina i jego bajki o rybaku i złotej rybce. Ponieważ jej znajomość może już nie być tak powszechna, jak kiedyś, przypominam, że rozpoczyna się ona od tego, że rybak złowił złotą rybkę, która ludzkim głosem poprosiła go o zwrócenie jej wolności, w zamian za co spełni trzy jego życzenia. Litościwy rybak rybkę wypuścił, po czym wrócił do domu i o wszystkim opowiedział żonie, która siedziała przed ich nędzną chatą, przypatrując się rozbitemu korytu.

– Durniu, prostaku! – wrzasnęła kobieta na wieść, że mąż żadnego życzenia złotej rybce nie przedstawił. – Wracaj natychmiast na brzeg i zażądaj od rybki, żebyśmy zamiast tej chałupy mieli tu okazały dwór z parobkami i służbą! Rybak spełnił prośbę żony, a kiedy wrócił, zastał ją na ganku pięknego dworu, jak sztrorcowała parobków i służebne dziewczyny.

– Durniu, chamie! – wrzasnęła na jego widok. – Nie mogłeś to poprosić złotej rybki o pałac z ogrodami, o powozy i królewską koronę dla mnie? Marsz mi zaraz na brzeg! Zakłopotany rybak spełnił prośbę żony, a kiedy wrócił, wywiązały się komplikacje, bo straż nie chciała puścić go do pałacu. Żona dostrzegła tę scenę i przez umyślnego kazała mu zażądać od złotej rybki, by ta uczyniła ją cesarzową i została u niej na posyłki. Zdesperowany rybak przedstawił i to życzenie, którego złota rybka wysłuchała w milczeniu, po czym zniknęła w odmętach. Po bezskutecznych nawoływaniach rybak ruszył w drogę powrotną i zastał żonę przed nędzną chałupą, jak przypatrywała się rozbitemu korytu.

Przypomniała mi się ta bajka na wieść, że Komitet Żydów Amerykańskich, na wieść, że papież Franciszek wydał dekret o heroiczności cnót kardynała Augusta Hlonda, co w Kościele katolickim stanowi jeden z etapów procesu beatyfikacji i kanonizacji, wystąpił do Stolicy Apostolskiej z gwałtownym sprzeciwem, pod pretekstem jego „skrajnie negatywnego podejścia do społeczności żydowskiej” i zażądał wstrzymania procesu.

Kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży – powiada przysłowie. Opisany wyżej incydent pokazuje, do czego prowadzi spoufalanie się z handełesami. Za czasów Jego Świątobliwości Piusa XII coś takiego byłoby nie do pomyślenia nie tylko dla katolików, ale i dla handełesów.

Niestety rozpoczęcie tak zwanego „dialogu” – cokolwiek miałoby to znaczyć – wbiło handełesów w pychę do tego stopnia, że nie tylko wymachiwali palcem przed nosem Namiestnika Chrystusowego na Ziemi – jak to w polskim Sejmie uczynił rabin Joskowicz – ale zaczęli krytykować kanonizacje – że to niby papież wyniósł na ołtarze niewłaściwych świętych.

Zwłaszcza ta ostatnia sprawa pokazuje, że pycha zaczyna handełesom odbierać rozum. Owszem, w sprawach finansowych, to znaczy – jak ze wszystkiego wydostać szmal – nadal wykazują się oni tym szczególnym rodzajem sprawności, którą nazywamy sprytem, ale w innych sprawach tracą poczucie rzeczywistości.

Rzecz bowiem w tym, że akt beatyfikacji, czy kanonizacji jakiegoś człowieka, nie ma charakteru konstytutywnego, to znaczy – że taki człowiek nie staje się „błogosławionym”, czyli „bardzo szczęśliwym” – bo to słowo to właśnie znaczy – ani nie staje się świętym dlatego, że papież wydał taki dekret. Dekret o beatyfikacji, czy kanonizacji ma charakter deklaratywny, to znaczy – Kościół STWIERDZA, że dana osoba jest „błogosławiona”, czy „święta” to znaczy – z całą pewnością ZBAWIONA.

Ale to nie Kościół, czy papież zbawia ludzi, tylko Stwórca Wszechświata. Jeśli tedy Stwórcy Wszechświata spodoba się uczynić „bardzo szczęśliwym”, czy nawet „świętym” jakiegoś człowieka, nawet gdyby on naprawdę miał niezbyt czołobitne podejście do społeczności żydowskiej, to czy Komitet Żydów Amerykańskich mógłby Mu tego skutecznie zabronić? Wysyłając list protestacyjny do Stolicy Apostolskiej dyrektor tego Komitetu, rabin Dawid Rosen, najwyraźniej musi uważać, że jak najbardziej, a to znaczy, że stracił poczucie rzeczywistości.

Ale poziom poczucia rzeczywistości u handełesów to jedna sprawa, a możliwa reakcja Stolicy Apostolskiej na ten protest, to sprawa druga. Jeśli papież zastosowałby się do żądań Komitetu Żydów Amerykańskich i proces beatyfikacyjny kardynała Augusta Hlonda wstrzymał, to by znaczyło, że i on też uważa, że amerykańscy rabini mają prawo dyktować Stwórcy Wszechświata, kogo wolno mu zbawić, a kogo nie.

Jeśli nawet byłaby to prawda, to nie wypada tak myśleć i nadal, jak gdyby nigdy nic, być papieżem Kościoła Chrystusowego. Ciekawe tedy, czy i w jaki sposób Stwórca Wszechświata zareaguje na te uroszczenia handełesów. Złota rybka odebrała głupiej babie wszystkie dary i zostawiła ją przy rozbitym korycie. Historia lubi się powtarzać.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Nie 8 08:17, 01 Lip 2018    Temat postu:

Dał nam przykład Kossakowski jak blagować mamy

Stanisław Michalkiewicz

To straszne, jak historia naszego nieszczęśliwego kraju się powtarza! Ale jakże ma się nie powtarzać, skoro od ponad 300 lat jest on rządzony przez agentów? Zaczęło się to wkrótce po „potopie” szwedzkim. Trwał on zaledwie 5 lat, ale doprowadził do dewastacji kraju porównywalnej z II wojna światową. W rezultacie pojawiła się w Polsce warstwa społeczna, której przedtem nie było, to znaczy – szlachta-gołota. Byli to ludzie pozbawieni wszelkich środków utrzymania, ale posiadający prawa polityczne, które bardzo szybko nauczyli się komercjalizować. Na tej pożywce „jak grzyb trujący i pokrzywa” rozwijał się jurgielt, czyli agentura, gotowa za pieniądze wynająć się każdemu. Korzystały z tej sposobności ościenne mocarstwa gwoli utrzymania w Polsce anarchii, która w końcu doprowadziła do rozbiorów. Przed II rozbiorem, z inspiracji imperatorowej Katarzyny, w 1792 roku jurgieltnicy w miasteczku Targowica ogłosili konfederację, pod hasłami obrony wolności, zagrożonej przez konstytucję 3 maja. Chodziło między innymi o to, że jedna z uchwał Sejmu Czteroletniego pozbawiała szlachtę-gołotę prawa głosowania na sejmikach, czyli prawa wybierania posłów. Gwarantką przywrócenia wolności mianowała się Katarzyna, co targowiczanie skwapliwie uznali, a wyrazem tych gwarancji było „wkroczenie” wojsk rosyjskich. Od tamtej pory Rosja nigdy już na Polskę nie „napadła”, tylko zawsze do niej „wkraczała” - ostatnio 17 września 1939 roku. „Wkroczywszy” Rosjanie zlikwidowali wszystkie utworzone przez konstytucję z 1791 roku organy państwowe, a do Targowicy – bo taka nazwa ustaliła się już wtedy - przystąpił król Stanisław August. Do Petersburga udała się specjalna delegacja, by podziękować Katarzynie za udzieloną pomoc i poprosić o ustanowienie strategicznego partnerstwa Rosji z Polską. Ustanawianie tego partnerstwa Katarzyna rozpoczęła od zawarcia w styczniu 1793 roku traktatu podziałowego, na mocy którego zachodnie województwa Rzeczypospolitej przypadły Prusom. Katarzyna zaś zwołała do Grodna Sejm, który zatwierdził traktat podziałowy, dokonując jednocześnie na rzecz Rosji cesji polskiego terytorium, obejmującego 250 tysięcy kilometrów kwadratowych. Niektórzy posłowie mieli moralne skrupuły, bo wcześniej złożyli uroczystą przysięgę, że nie oddadzą „ani cząsteczki” polskiego terytorium, ale uspokoił ich i niejako rozgrzeszył ksiądz biskup inflancki Józef Kazimierz Kossakowski tłumacząc, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo przecież Rosja nie domaga się jakichś „cząsteczek”, tylko ogromnych kawałów polskiego terytorium, a przysięga o takich wielkich obszarach nie wspominała.

Ta perswazja księdza biskupa Kossakowskiego jest bardzo podobna do propagandy sukcesu, jaką rozpętali rządowi klakierzy pod dyktando pana premiera Mateusza Morawieckiego po środowej nowelizacji wcześniejszej nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Przypomnijmy, ze ustawa ta została uchwalona w 1998 roku, a na sugestię „strony żydowskiej” Sejm wprowadził do niej art. 55, przewidujący kary za tzw. „kłamstwo oświęcimskie”, to znaczy – wszelką próbę podważania zatwierdzonej przez Żydów wersji historii Ii wojny światowej. Nikt wtedy przeciwko temu nie protestował, nie twierdził, że przepis ten zagraża swobodzie badań naukowych, czy wolności słowa. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, bo wkrótce nastąpiła ścisła koordynacja żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, w następstwie czego Polska została uznana za zastępczego winowajcę tak zwanego „holokaustu”. Pojawiły się tak zwane „przejęzyczenia” o „polskich obozach zagłady” i to nie tylko w prasie, ale nawet w przemówieniu prezydenta USA Baracka Obamy. W tej sytuacji przedstawiciele obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm w styczniu br. przeforsowali nowelizację ustawy o IPN z 1998 roku, dodając do niej art. 55 A, przewidujący kary za używanie określenia „polskie obozy zagłady” i temu podobne sformułowania. Nowelizacja ta – jak przyznał wiceminister sprawiedliwości Partyk Jaki – była konsultowana z izraelską ambasadą – ale kiedy ustawa została już uchwalona, właśnie izraelska ambasadoressa krzyknęła: „gewałt!” Skoro ambasadoressa krzyknęła: „gewałt!”, to „gewałt!” krzyknął cały Izrael. Jak Izrael krzyknął: „gewałt!”, to cała diaspora też krzyknęła: „gewałt!” - a skoro diaspora tak krzyknęła do Departament Stanu USA też krzyknął: „gewałt!” - zarzucając Polsce brutalne dławienie swobody badań naukowych i wolności słowa. Słowem – co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie i strona żydowska postanowiła położyć kres próbom naruszenia swego monopolu na kreowanie historii świata, a wykonanie zleciła Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, który podjął się tych czynności w podskokach. Senatorowie i kongresmeni podpisywali listy protestacyjne, Departament Stanu ostrzegał Polskę, że jak się nie posłucha, to narazi na szwank swoje interesy strategiczne, prezydent Trump podpisał ustawę 447 JUST, na podstawie której USA przyjęły na siebie obowiązek dopilnowania, by żydowskie roszczenia majątkowe zostały zrealizowane do ostatniego centa słowem – poruszone zostały Moce niebieskie i piekielne. Ale rząd się ociągał, więc w końcu głos zabrało Międzynarodowe Stowarzyszenie Adwokatów i Prawników Żydowskich. Stało się jasne, że zarty się skończyły, toteż na 27 czerwca zostało wyznaczone nadzwyczajne posiedzenie Sejmu. Miało być ono poświęcone holokaustowaniu śmieci, ale z inicjatywy premiera Morawieckiego zostało poświęcone nowelizacji niedawno znowelizowanej ustawy o IPN. Sejm uchwalił tę nowelizację w tempie stachanowskim, przeprowadzając 3 czytania i głosowanie w ciągu niecałych dwóch godzin, Senat ekspresowo ją zatwierdził, a prezydent Duda w poskokach podpisał. Nowelizacja polegała na wykastrowaniu art 55 A z wszelkich kar, więc premier Morawiecki wyjaśnił, że teraz będziemy się chandryczyć na drodze cywilnej. Pośpiech zaś wynikał stąd, że Nasz Strategiczny Przyjaciel, a już wkrótce – być może Lord-Protektor - czyli Beniamin Netanjahu zawiadomił, że wspólną konferencję z tubylczym premierem Morawieckim, może rozpocząć nie później, niż o godzinie 18.00. Na takie dictum wszyscy dostali wzmożonego popędu, bo pojawiły się pogłoski, że jak zdążą, to prezydent Duda zostanie dopuszczony do pocałowania prezydenta Trumpa i to nawet w rękę. Z takiego zaszczytu nie pozwala nam zrezygnować przyrodzona godność narodowa, no i oczywiście – racja stanu. Dzięki temu Żydzi będą mieli realizację roszczeń i monopol na kreowanie historii, a prezydent Duda – przyjemność ze zrobienia... no, mniejsza z tym.

Rządowi klakierzy otrąbili kolejny sukces, uzasadniając go podobnie, jak to ongiś robił ksiądz biskup Kossakowski, wychwalając pod niebiosa pana Mateusza Morawieckiego, który prawdopodobnie został wytypowany przez Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego na premiera rządu, by sprawnie przygotował nasz nieszczęśliwy kraj do żydowskiej okupacji. Zgodnie z przepisem na gotowanie żywcem żaby, wszystko trzeba robić powoli, a wtedy delikwent, wszystko jedno – żaba, czy cały naród – niczego nie zauważy, no a potem będzie już za późno.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Sob 5 05:39, 14 Lip 2018    Temat postu:

Wasz jad i nasza odtrutka

Stanisław Michalkiewicz


Jeszcze nie zdążyliśmy się nacieszyć sukcesem polskiego rządu, no i oczywiście – Naczelnika państwa, który z tego powodu zasłużył na pokojowa Nagrodę Nobla – a tu znowu nad naszym, mniej wartościowym narodem tubylczym zaczynają gromadzić się czarne chmury.

Sukcesem zaś nie zdążyliśmy się nacieszyć z wielu powodów. Po pierwsze dlatego, że trudno zrozumieć, na czym właściwie on polegał. Wprawdzie wiadomo, że nawet najtrudniejszą rzecz można wytłumaczyć małemu dziecku, ale pod jednym warunkiem – że ten, który tłumaczy, sam rzecz rozumie.

Opowiada o tym anegdotka o ekonomistach. Rozmawiają dwaj ekonomiści i jeden powiada – ani w ząb nie rozumiem, na czym właściwie polega ten cały kryzys finansowy. Na to drugi – nic nie szkodzi, jak ci to zaraz wytłumaczę. A tamten – ooo, wytłumaczyć, to i ja potrafię!

Toteż jeśli nie mogliśmy zrozumieć, na czym właściwie ten cały sukces polega, to również dlatego, że rządowa telewizja wprawdzie nam to wszystko dokumentnie tłumaczyła, ale jakoś tak bez przekonania, jakby pani red. Danuta Holecka też tego nie rozumiała. Tymczasem nie ma tu nic do rozumienia; skoro Naczelnik Państwa rzucił rozkaz, że jest sukces, to sukces jest i wszyscy się radują. Tak było za komuny i tak samo jest za „dobrej zmiany”, co pokazuje, że kontynuacja jest większa, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.

Ale i za pierwszej komuny też nie brakowało malkontentów, co to nie wierzyli w sukces, chociaż rządowa telewizja od rana do wieczora uprawiała propagandę sukcesu. Dlaczego nie wierzyli? Z pewnością składało się na to szereg zagadkowych przyczyn, wśród nich również i ta, że nawet propagandę sukcesu trzeba uprawiać w granicach przyzwoitości.

Czy i w tym ostatnim przypadku mogły one zostać przekroczone? Tego wykluczyć nie można, bo rozbierzmy sobie ten cały sukces z uwagą. Polska za sprawą zaprzyjaźnionego i bezcennego Izraela, znanej na całym świecie z żarliwego obiektywizmu żydowskiej diaspory i Naszego Najważniejszego Sojusznika, na oczach całego świata została wytarzana w smole i pierzu, a w dodatku jeszcze przeczołgana. Okazuje się jednak, że nie ma sytuacji, których nie można by przerobić na sukces, bo właśnie ta sytuacja została tak przedstawiona.

Przypominało to trochę kobietę, która właśnie doświadczyła gwałtu zbiorowego i wybiega na ulicę z triumfalnym krzykiem: patrzcie, jakie mam powodzenie u mężczyzn!

Ale – jak zauważył Franciszek Maria Arouet zwany Voltaire – „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”, więc jak jest rozkaz, że był sukces, to trzeba się radować i – jak to mówią Rosjanie – nie rassużdać – nawet jeśli w zakamarkach mózgu rodzą jakieś brzydkie wątpliwości.

Są one tym większe, że chociaż nie zdążyliśmy się jeszcze uradować sukcesem, a już nad naszym mniej wartościowym narodem tubylczym zaczynają gromadzić się czarne chmury. Z tych czarnych chmur Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu tryska na nas jadem waszem, potępiając nie tylko pana premiera Morawieckiego, ale nawet izraelskiego premiera Netanjahu, za zawarcie we wspólnym oświadczeniu stwierdzeń „niezgodnych z prawdą historyczną”.

Bo generalnie rzecz biorąc, monopol na ustalanie „prawdy historycznej” ma bezcenny Izrael, nieubłaganym palcem wytykając komu trzeba sprośne błędy i wypaczenia, a wtedy wkracza do akcji Nasz Najważniejszy Sojusznik i najpierw wskazanego delikwenta przestrzega, by nie narażał na szwank swoich interesów strategicznych, a jeśli napomnienia nie pomagają – bezlitośnie go chłoszcze, podduszając ekonomicznie i finansowo, albo nawet nie szczędzi batoga.

Taki wychłostany i tak może uważać się za szczęściarza i rozpamiętywać swój sukces, bo wyobraźmy sobie tylko, co by było, gdyby batog był ruski? „Mnichu, a ty słyszałeś o ruskim batogu?” – pyta w „Dziadach” senator Nowosilcow Księdza Piotra. Musimy o tym pamiętać, mając wybór między batogiem ruskim, a amerykańskim, a wybór to niełatwy, o czym zaświadcza słynny filozof. W „Pleplutkach Teofoba Doro” czytamy bowiem między innymi taką kombinację: „Kopnął Jana Piotr, atoli Jan wykrzyknął: dupa boli!” No właśnie – więc w naszym suwerennym wyborze batoga musimy kierować się natężeniem bólu; im mniej, tym lepiej, a jeśli nie mamy nawet takiego wyboru, zawsze po każdym uderzeniu możemy krzyczeć z radości.

[Nie wiem, co nam złego zrobiła Rosja po roku 1990… ale zawsze możemy jej rytualnie dopieprzyć za całokształt.
Admin]

Wróćmy jednak do monopolu naprawdę historyczną, która nie jest przecież dana raz na zawsze i jest korygowana zgodnie z aktualną mądrością etapu. No dobrze – ale przecież nie można pozwolić, by nawet zgodnie z aktualną mądrością etapu prawdę historyczną korygował byle kto – na przykład pierwszy minister jakiegoś mniej wartościowego bantustanu. Tego oczywiście nie można powiedzieć wprost – ale od czego „prawda historyczna”?

Takiego jednego z drugim zuchwalca można nieubłaganym palcem historycznej prawdy dźgnąć w chore z nienawiści oczy, co raz na zawsze oduczy go wszelkiej samowolki. Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!

Toteż Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu napiętnował nie tylko Rząd Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, ani Delegatura tego Rządu na Kraj „nie działały stanowczo w imieniu polskich obywateli pochodzenia żydowskiego w żadnym momencie trwania wojny.” „W żadnym momencie” – a więc na przykład – w okresie po 17 września 1939 roku do 22 czerwca 1941 roku, kiedy to znaczna, może nawet przeważająca część „obywateli polskich pochodzenia żydowskiego” na Kresach Wschodnich przeszła na stronę sowieckiego okupanta, tworząc niezwykle wydajną część sowieckiego aparatu terroru, którego ostrze było skierowane przeciwko obywatelom polskim pochodzenia polskiego.

Instytut nie precyzuje przy tym, na czym właściwie miałyby polegać „stanowcze działania” rządu polskiego w sytuacji, gdy polska armia została rozgromiona przez obydwu wrogów, wskutek czego naród polski został wobec obydwu wrogów doprowadzony do stanu bezbronności. Najwyraźniej izraelski Instytut uważa, że Polacy nie oglądając się na nic, powinni rzucić się tym wrogom do gardła, byle uratować przynajmniej jedno życie przedstawiciela żydowskiego Herrenvolku.

Dlatego – o czym miałem okazję przekonać się w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu – przezornie powstrzymuje się od zarzutu wobec żydowskiej milicji w sowieckiej służbie na Kresach Wschodnich, która nie kiwnęła nawet palcem, by uratować choćby jednego Polaka przed wywózką, czy rozstrzelaniem.

Gdybyśmy byli złośliwi, moglibyśmy zapytać, dlaczegóż to niebywale liczna społeczność żydowska w Generalnej Guberni nie uratowała ani jednego spośród 3,5 miliona Polaków, którzy stracili życie z rąk złych „nazistów” – ale nasza złośliwość nigdy nie będzie w stanie dorównać żydowskiej bezczelności, więc szkoda nawet próbować.

Tedy nie próbujmy, tylko na przyszłość przyjaciół dobierajmy sobie trochę staranniej i nie uprawiajmy amikoszonerii z natrętami, którzy właśnie teraz próbują nie tylko wyszlamować Polskę finansowo, ale w dodatku – jak to zaleciła niedawna międzynarodowa konferencja rabinów w Warszawie – stawia „na edukację” w zakresie „prawdy historycznej”, w służbie pedagogiki wstydu, której celem jest utrwalenie w Polakach poczucia winy wobec Żydów, by w ten sposób doprowadzić ich do stanu psychicznej bezbronności.




I jak tu nie być wrogo nastawionym, do tej nacji? Od niemowlaka, do ostatniego miejsca pracy, narażony byłem na „troskę” tego pasożytującego na Polsce robactwa!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Nie 2 02:42, 05 Sie 2018    Temat postu:

Rady konsyliarza doskonałego


Jeśli ktokolwiek jeszcze miał wątpliwości, że Uniwersytet Warszawski stanowi rodzaj parku jurajskiego, w którym znalazły przytulisko rozmaite osobliwości, nie tylko okazy kopalne w rodzaju hominis tristis diluvii testis, to właśnie może się o tym wszystkim przekonać na przykładzie pana profesora Marcina Matczaka.

Pan profesor, zresztą nadzwyczajny, jest człowiekiem stosunkowo młodym, zaledwie 42-letnim, w czym nie byłoby nic osobliwego, bo – jak głosi perskie przysłowie – „dobry kogut w jajku pieje”. Niestety jakiś diabeł podkusił go, by dołączył do Zespołu Ekspertów Prawnych Fundacji Batorego, wskutek czego wpadł w złe towarzystwo.

Fundacja Batorego, jak wiadomo, utworzona została przez starego, żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa, nie tylko jako wywiadownia gospodarcza, ale również narzędzie korumpowania rozmaitych autorytetów moralnych, w dodatku – za niewielkie pieniądze.

O ile mi wiadomo, Fundacja dysponuje rocznym budżetem stanowiącym równowartość miliona dolarów – ale okazuje się, że do skorumpowania tubylczych autorytetów moralnych to zupełnie wystarczy. Jest w tym pewna tradycja, bo jeszcze w I Rzeczypospolitej, w jej okresie schyłkowym, ambasadorowie sąsiednich państw korumpowali posłów i senatorów za podobnie małe łapówki.

Kiedy byłem jeszcze redaktorem naczelnym Najwyższego Czasu, otrzymywałem z Fundacji Batorego coś w rodzaju sprawozdania finansowego, które było znakomitym przewodnikiem po polskim życiu publicznym, pozwalającym zorientować się, dlaczego osobistości z listy płac Fundacji ćwierkają z właściwego klucza.

Mężem zaufania grandziarza na nasz nieszczęśliwy kraj jest Główny Cadyk III Rzeczypospolitej, czyli pan Aleksander Smolar. Wprawdzie mówi się, że żadna praca nie hańbi, niemniej jednak niektóre zajęcia nadal budzą wątpliwości, a nawet uważane są za przestępstwa – jak na przykład czerpanie zysków z cudzego nierządu. Fundacja Batorego niewątpliwie podżega mnóstwo ludzi do nierządu, co prawda nie fizycznego, tylko intelektualnego, ale to chyba jeszcze gorsze. Nierządnica cielesna sprzedaje tylko swoje ciało, podczas gdy nierządnica intelektualna frymarczy swoją duszą.

Pewnym wytłumaczeniem powszechności tego procederu może być popularne w środowiskach postępackich przekonanie, że ludzie nie mają duszy – co w wielu przypadkach, na przykład w przypadku pana Aleksandra Kwaśniewskiego wydaje się nawet prawdopodobne, jeśli nie wręcz charakterystyczne – co, nawiasem mówiąc, pozwala mu pławić się w stanie pierwotnej niewinności. Nie chcę przez to powiedzieć, że i pan profesor Marcin Matczak uprawia takie jawnogrzesznictwo, uchowaj Boże – ale nie bez powodu popularne przysłowie przestrzega, że z kim przestajesz, takim się stajesz.

Musi być bowiem jakaś przyczyna, dla której nie tylko zaangażował się w walkę o praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju – co jeszcze nie byłoby takie straszne, chociaż oczywiście powinno budzić niepokój – ale przede wszystkim dlatego, że w tej walce najwyraźniej zaczyna zatracać poczucie rzeczywistości. Buzowaniem gersdorfin podczas upałów wszystkiego wytłumaczyć nie można, więc w takim razie jak wytłumaczyć radę, jakiej pan profesor Marcin Matczak udzielił czasopismu „Newsweek”, kierowanym przez znanego z żarliwego obiektywizmu pana redaktora Tomasza Lisa?

„Sędziowie Sądu Najwyższego mogą zablokować PiS-owską wycinkę w najważniejszym polskim sądzie. Ale muszą się spieszyć” radzi profesor Matczak i kontynuuje. – „Jest jeszcze procedura, która może uchronić przed czystką sędziów SN, którzy ukończyli 65 lat, ale wymaga szybkiego działania. Wystarczy, że przy okazji rozpatrywania sprawy zawierającej tzw. aspekt unijny, np., dotyczącej ochrony środowiska, sędziowie wystąpią do Trybunału Sprawiedliwości UE z zapytaniem, czy po zmianach wprowadzonych przez PiS nadal są niezależnym sądem i mogą taką sprawę rozpatrywać” – radzi pan profesor Marcin Matczak.

Już mniejsza o to, dlaczego pan profesor Matczak ratunek dla praworządności upatruje w pozostawieniu w Sądzie Najwyższym sędziów, którzy ukończyli 65 lat – chociaż nie od rzeczy będzie zatrzymać się i nad tym. Tacy sędziowie aplikację sądową kończyli – podobnie jak pani Małgorzata Gersdorf – w latach 70-tych, no a potem otrzymywali nominacje – formalnie od Rady Państwa. Tak naprawdę jednak, o tych nominacjach decydowały instancje partyjne, na podstawie opinii Służby Bezpieczeństwa, która wyrokowała, czy taki jeden z drugim kandydat na sędziego „daje rękojmię” należytego wykonywania swojej służby, czy nie.

W jaki sposób SB nabierała przekonania, że kandydat tę rękojmię „daje” – tego nawet nie śmiem się domyślać – ale determinacja, z jaką stare kiejkuty akurat ich uznały za najważniejszą gwarancję praworządności, skłania do zastanowienia tym bardziej, że – jak wiadomo – w latach 80-tych sowieciarze pozwolili STASI na werbowanie agentów we wszystkich środowiskach w Polsce. Oczywiście nie wszyscy sędziowie musieli zostać zwerbowani, co to, to nie – ale zainteresowanie Naszej Złotej Pani i niemieckiego owczarka Franciszka Timmermansa tą sprawą też jest charakterystyczne.

Mniejsza jednak o to, bo znacznie ciekawsza i nie pozbawiona niezamierzonego zapewne efektu komicznego, jest rada pana prof. Matczaka, by sędziowie SN zwrócili się z pytaniem do ETS w Luksemburgu, czy są jeszcze niezależnym sądem, czy nie.

Cóż sądzić o osobach, które same nie potrafią odpowiedzieć na tak proste pytanie? Gdyby mnie ktoś o coś takiego zapytał, to pomyślałbym sobie, że ten człowiek utracił poczucie rzeczywistości, że mówiąc krótko – jest to pacjent, a jeśli nawet nie – to skoro strzelił mu do głowy pomysł, by o takie rzeczy oficjalnie pytać – że to patentowany dureń.

I tak źle i tak niedobrze – bo cóż w takiej sytuacji mogą sobie o takich sędziach Sądu Najwyższego w Polsce pomyśleć ich koledzy z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości? Ani jako pacjenci, ani jako durnie nie mogą tworzyć niezależnego sądu, toteż nietrudno przewidzieć, jakiej odpowiedzi udzieliłby Europejski Trybunał Sprawiedliwości i to nawet nie z powodu solidarności międzynarodówki przebierańców, tylko z pogardy, kto wie, czy nie uzasadnionej.

Ponieważ dojście do takiego wniosku wcale nie przekracza możliwości umysłu ludzkiego, to pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość i czekać. Jeśli sędziowie SN skorzystają z rady pana prof. Marcina Matczaka, będzie to nieomylny znak, że nie tylko pozbawieni są elementarnego poczucia godności osobistej, ale w dodatku są głupsi, niż przewiduje ustawa.

Co zaś tyczy się samego pana prof. Matczaka, to raczej nie skorzystałbym z żadnej jego rady, podobnie jak przewielebnemu księdzu Wojciechowi Lemańskiemu nie powierzyłbym nawet duszy od żelazka.

Stanisław Michalkiewicz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31324
Przeczytał: 9 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 15 15:56, 05 Paź 2018    Temat postu:

„Schizofrenia bezobjawowa” we Francji!


No i doczekaliśmy się! Rewolucja komunistyczna, która przewala się przez Europę Zachodnią na podobieństwo tornada, weszła w nowy, złowróżebny etap. Okazuje się, że totalniacy, wszystko jedno – czy według obrządku bolszewickiego, czy politycznie poprawnego, bez terroru długo wytrzymać nie mogą.

Historia oczywiście nie powtarza się dosłownie, toteż i postacie terroru się zmieniają w zależności od mądrości etapu. Bolszewicy na przykład, na początku mordowali wszystkich, jak leci („priszoł prikaz z rajkoma: rasstrielat’ wsiech pa domach…”) i dopiero potem klasyk demokracji („nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza” – powiedział w przemówieniu przedwyborczym w Pierwszym Stalinowskim Okręgu Wyborczym miasta Moskwy Józef Stalin), Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju skapował, że z żywego niewolnika jest więcej pożytku, niż z martwego.

Też niezbyt dużo, jeśli eksploatować go nieumiejętnie; żona Księcia-Małżonka Anna Applebaum w książce „GUŁAG” dowodzi, że gułagowe przedsiębiorstwa, chociaż oparte na pracy niewolniczej, były deficytowe. Potwierdzają tę ocenę wyliczenia w książce „Historia medycyny SS”, gdzie możemy przeczytać, że dochód III Rzeszy z jednego więźnia koncentraka nie przekraczał kilku marek, a i to przy uwzględnieniu takich pozycji, jak „dochód z utylizacji zwłok”.

Zawsze tak podejrzewałem, więc już choćby na tej podstawie widać, że dokonywane przez Światową Organizację Restytucji Mienia Żydowskiego w Nowym Jorku szacunki tak zwanych „roszczeń”, są grubo przesadzone. Toteż żydowscy finansiści eksploatują niewolników już po nowemu; produkują fiducjarny pieniądz, który potem wtryniają głupim gojom w charakterze pożyczek i jak tylko któryś da się na to nabrać, to już go mają. Mogą eksploatować go aż do śmierci, a często nawet dłużej, jeśli spadkobiercy nie przyjmą spadku z dobrodziejstwem inwentarza.

Jestem pewien, że uważnie przestudiowali książkę Anny Applebaum, skoro wyciągnęli takie wnioski. Zresztą nawet gdyby było inaczej, gdyby jej nie przestudiowali, to też mogliby wpaść na takie rozwiązanie, skoro jeszcze w głębokiej starożytności wskazał je im sam Stwórca Wszechświata: „Będziesz pożyczał innym narodom, a sam od nikogo nie będziesz pożyczał. Będziesz panował nad innymi narodami, a one nad tobą nie zapanują”.

Toteż Izrael, który za darmo otrzymuje od rządu USA finansową kroplówkę w wysokości co najmniej 4 miliardów dolarów rocznie, natychmiast pożycza te pieniądze amerykańskiemu rządowi na wysoki procent, a tamtejsi twardziele, z krzykliwym prezydentem Donaldem Trumpem na czele, mogą im najwyżej „skoczyć” – więc nie tylko potulnie płacą, ale w dodatku robią wszystko, czego tamci zażądają.

Więc może premier Mateusz Morawiecki postępuje rozsądniej, niż pan prezydent Andrzej Duda, uzgadniając rozmaite sprawy bezpośrednio z panem Jonny Danielsem podczas szabasowych kolacji, a nie z jakimiś amerykańskimi prezydentami, co to nie zawsze wiedzą, co myślą?

Jak Polska na tym wyjdzie, to całkiem inna sprawa, ale z punktu widzenia osobistych interesów pana premiera, ta metoda wydaje się lepsza i skuteczniejsza. Czyż nie dzięki temu został premierem?

Nawiasem mówiąc, ten cały pan prezydent Duda musi być bardzo nieśmiały. Podczas przyjęcia w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie, już po słynnych „rozmowach w cztery oczy” z prezydentem Trumpem, został zapytany, czy sprawa ustawy nr 447 była w tej rozmowie poruszana. Pan prezydent Duda powiedział, że nie – a na pytanie – dlaczego nie – wyjaśnił, że dlatego, iż strona amerykańska tego nie zaproponowała. Taką wiadomość przekazał mi mój Honorable Correspondant z Waszyngtonu.

Tak to chronione są polskie interesy państwowe i narodowe, więc gdyby prezydent Trump nie poprosił prezydenta Dudy, by usiadł po tym, jak prezydent Duda poruszyłby sprawę ustawy nr 447, to byłaby to nie tylko ważna informacja o zamiarach Naszego Najważniejszego Sojusznika względem Polski, ale w dodatku nie byłoby powodu do wstydu, a pan minister Czaputowicz nie musiałby wygłupiać się tłumaczeniami, że dopuszczenie do prezydenckiego biurka w Gabinecie Owalnym Białego Domu jest takim zaszczytem, że i tak dobrze, że pan prezydent Duda stał, a nie klęczał na grochu.

Ale dość już tych dygresji, bo przecież chodzi o nowy etap, w jaki właśnie weszła przewalająca się przez Europę na podobieństwo tornada komunistyczna rewolucja. Oto przewodnicząca francuskiemu Frontowi Narodowemu pani Maryna Le Pen, została wezwana do poddania się badaniom psychiatrycznym w związku z oskarżeniem o „rozpowszechnianie treści nasyconych przemocą”, czyli prawdopodobnie o posługiwanie się tzw. „mową nienawiści”, przy pomocy której rozmaite totalniackie Michniki próbują terroryzować przeciwników komuny, tak samo, jak na etapie bolszewickim terroryzowali ich oskarżeniami o „kontrrewolucyjną agitację”.

Czyż nie jest to powtórka z historii, kiedy to tuż przed podpisaniem Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach, sowieccy wracze wykryli nową chorobę psychiczną w postaci słynnej „schizofrenii bezobjawowej”, a pierwszym pacjentem skierowanym na badania do politizolatora w Jarosławlu, był Włodzimierz Bukowski, który osobiście mi o tym przy wódeczce opowiadał? Potem Leonid Breżniew wymienił go w Zurichu na chilijskiego komucha Luisa Corvalana, co pobudziło anonimowego rosyjskiego fraszkopisa do napisania takiego oto epigramatu: „Pamieniali chuligana na Luisa Corvalana. Gdie najti takuju blad’, cztob na Lońku pamieniat’”?

Bo według etiologii schizofrenii bezobjawowej, pojawiała się ona u pacjentów, którym z tego lub innego powodu nie podobał się socjalizm realny. Ponieważ Partia rozkazała, że socjalizm realny ma się wszystkim podobać, toteż każdy, komu się nie podobał, stawał się podejrzany o chorobę psychiczną, a na wszelki wypadek oskarżany też był o „chuligaństwo”.

Ciekawe, że ten mechanizm nie zmienił się nawet za panowania Michała Gorbaczowa. Oto pewnego wieczoru nakazał on, by od rana następnego dnia myśleć „po nowemu”. I co Państwo powiecie? Wszyscy od rana myśleli już „po nowemu”, oczywiście z wyjątkiem „chuliganów”, którzy myślą po swojemu bez względu na to, co tam akurat wymyśli Michał Gorbaczow, albo pan redaktor Michnik.

Ciekawe, co teraz zrobią francuscy wracze, kiedy siepacze Republiki Francuskiej, którzy popuszczają w culottes na samą myśl o odwiedzinach przedmieść opanowanych przez bisurmanów, co to zaprowadzają tam swoje szariaty, dostawią Marynę Le Pen do jakiegoś politizolatora?

Nie po to przecież francuska razwiedka wytrzepała z rozporka pana Emmanuela Macrona, z zadaniem zagrodzenia jej drogi do prezydentury, żeby teraz wracze w psychiatryku nie stwierdzili u niej przynajmniej schizofrenii bezobjawowej! Już tam przebada ją odpowiedni, starannie dobrany zespół, który wykryje u niej wszystko, co będzie trzeba – tak samo, jak konsylium ruskich wraczy wykryło „schizofrenię bezobjawową” u Włodzimierza Bukowskiego – a skoro już wykryje, no to zacznie ją leczyć, rozmaitymi elektrowstrząsami i specyfikami rozbudzającymi w człowieku miłość do Związku Radzieckiego, który najwyraźniej zmienił położenie.

Stanisław Michalkiewicz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 12, 13, 14, 15  Następny
Strona 13 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin