Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Świat w/g Michalkiewicza
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13, 14, 15  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 5 05:44, 28 Mar 2017    Temat postu:

Europejsy w służbie IV Rzeszy

Stanisław Michalkiewicz

W sobotę przez Warszawę, przez niektóre inne miasta w Polsce, przez Berlin, Londyn i inne miasta Europy przeciągnęły demonstracje europejsów, manifestujących miłość do „Europy” i domagających się „pogłębionej integracji”.

Redakcyjny Judenrat „Gazety Wyborczej” podaje swoim mikrocefalom do wierzenia zbawienną prawdę, że te demonstracje, to pełny spontan i odlot – ale jak w takim razie wytłumaczyć fenomen, że we wszystkich przypadkach uczestnicy demonstracji tak samo wymalowali sobie twarze, wznosili te same okrzyki i śpiewali „Odę do radości”, która przecież nie jest hymnem Eurokołchozu?

Mamy dwie możliwości; albo jednomyślność wśród mikrocefali zeszła już do poziomu instynktów i kiedy tylko nadchodzi jakaś rocznica, to reagują oni według odruchów Pawłowa, chociaż i wtedy warto by wyjaśnić, skąd właściwie tyle odruchów Pawłowa jednocześnie, albo – że tymi wszystkimi demonstracjami dyskretnie kieruje zatajona ręka niemiecka – boć przecież Nasza Złota Pani jeszcze w lipcu ubiegłego roku odpowiedziała się za „pogłębieniem integracji”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza przywracanie w Unii pod Brexicie pruskiej dyscypliny.

Wielka Brytania; trudno – może mieć fanaberie, bo i leży na wyspie i ma broń jądrową i specjalne stosunki z USA – ale reszta hołoty ma się słuchać! Jeszcze by tego brakowało, żeby jakieś Węgry, jakaś Polska, czy jakaś Słowacja zaczęły tu podskakiwać.

Drugą sprawą wymagającą wyjaśnienia jest owa „Europa”, do której taką miłość mikrocefale deklarowali. Europa jest kontynentem, który dla swego istnienia niczyjej miłości nie wymaga. Ale Europa to też cywilizacja, która może przetrwać, albo nie, w zależności od tego, czy Europejczycy będą ja podtrzymywać i jej bronić, czy też nie będą. Słowem – czy będą tę Europę kochać, czy nie.

Warto w takim razie postawić pytanie, w jakim stosunku do tak rozumianej „Europy” pozostaje Unia Europejska? Otóż nie ma wątpliwości, że Unia Europejska jest w awangardzie komunistycznej rewolucji, która przetacza się przez nasz kontynent. Ta komunistyczna rewolucja, prowadzona według strategii zaproponowanej jeszcze w latach 20-tych XX wieku przez włoskiego komunistę Antoniego Gramsciego, skierowana jest na zniszczenie cywilizacji łacińskiej, która „Europę” stworzyła.

Uderza ona bowiem w trzy filary tej cywilizacji: grecki stosunek do prawdy, zasady prawa rzymskiego i etykę chrześcijańską, jako podstawę systemu prawnego.

Z uwagi na te filary, cywilizacja łacińska ma dwóch wrogów: Żydów, którym podważa poczucie wyjątkowości i prymatu we Wszechświecie i socjalistów, których dłoń ten „przeszłości ślad” zmiata. Te grupy zresztą częściowo na siebie zachodzą w postaci żydokomuny. To właśnie ona jest w awangardzie wojny przeciwko łacińskiej cywilizacji.

Tymczasem nie jest żadną tajemnicą, że w forsowanie rewolucji komunistycznej w Europie, za sprawą wpływowej żydokomuny, wciągnięte są wszystkie instytucje Unii Europejskiej. Zatem między „Europą” pojmowaną jako wspólnota łacińskiej cywilizacji, a Unią Europejską zieje przepaść. W tej sytuacji każdy, kto kocha „Europę” w tym rozumieniu, powinien zwalczać Unię Europejską, przynajmniej w obecnym kształcie. Najwyraźniej demonstrujący mikrocefale nie zdają sobie z tego wszystkiego sprawy i postępują niczym karpie radujące się na wieść o nadejściu Wigilii Bożego Narodzenia.

Bo – po trzecie – warto uświadomić też sobie, co właściwie oznacza „pogłębienie integracji”. Wyjaśnił to przed laty niemiecki kanclerz Gerhard Schroeder oświadczając pięciu przywódcom państw środowo-europejskich, którzy przyjechali ad limina do Gniezna, gdzie niemiecki kanclerze taktownie wyjechał na ich spotkanie – że Unia Europejska będzie zwalczała „agresywne nacjonalizmy”.

Czy naprawdę wszystkie, czy przypadkiem nie będzie tak, że przy pomocy instytucji Unii Europejskiej i „europejskich sił zbrojnych” Niemcy nie będą zwalczały nacjonalizmów narodów słabszych i głupszych w imię nacjonalizmu własnego?

Wszak Unia Europejska to nic innego, jak kolejna odsłona budowania pod egidą Niemiec uniwersalnego państwa w Europie, budowania IV Rzeszy tyle, że środkami pokojowymi, które okazały się tańsze i skuteczniejsze od środków militarnych, przy pomocy których wybitny niemiecki przywódca socjalistyczny Adolf Hitlera próbował zbudować tysiącletnią III Rzeszę.

Te środki pokojowe wymagają jednak ogromnego zaangażowania rzesz mikrocefali, więc nic dziwnego, że na sygnał znajomej trąbki tak się zmobilizowali.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 6 06:20, 04 Kwi 2017    Temat postu:

Wyścigi starozakonne

Stanisław Michalkiewicz

W dowcipnym felietonie pana red. Piotra Witta, jakiego wysłuchałem 22 marca w Radiu Wnet, zauważył on między innymi, że kiedyś bogaci ludzie mieli stajnie wyścigowe, puszczali na wyścigach konie, dzięki którym zdobywali sławę, a pewnie również dodatkowe pieniądze.

Ta uwaga nawiązywała do Międzynarodowych Targów Książki w Londynie, na których wystawione zostały również książki polskich autorów, a ściślej – autorów piszących w języku polskim: pani Olgi Tokarczuk i Zygmunta Miłoszewskiego.

Pani Tokarczuk najwyraźniej rychtowana jest na laureatkę literackiego Nobla, z czego najwyraźniej zdaje sobie sprawę i uwija się jak w ukropie, żeby własnymi siłami pomóc bogini Fortunie.

„Księgi Jakubowe” – bo taki tytuł nosi opus magnum – opowiadają o XVIII – wiecznym żydowskim hochsztaplerze Jakubie Franku z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej, który najpierw kreował się na Mesjasza, a później nawet się ochrzcił w Kościele katolickim, ale pierwszy chrzest mu się nie przyjął, podobnie jak w roku 1981 nie przyjął się Andrzejowi Szczypiorskiemu i dopiero udało się za drugim razem, kiedy ojcem chrzestnym Franka został sam król August III.

Od tego musiała uderzyć mu do głowy woda sodowa, bo za bardzo się rozbrykał, zakładając coś w rodzaju haremu z tak zwanymi „siostrami”, za co został osadzony na Jasnej Górze, gdzie spędził aż 13 lat. Uwolnili go stamtąd Rosjanie pacyfikujący Konfederację Barską, którym obiecywał, że nawróci Żydów na prawosławie.

Wreszcie dostał apopleksji, czyli – jak się wtedy mówiło – szlag go trafił i w ten oto sposób przeniósł się na łono… – no właśnie, nie bardzo wiadomo, czyje. Ten Jakub Frank mógłby być protoplastą feldkurata Ottona Katza z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, ale pani Autoressa nie idzie w tym kierunku, tylko wykorzystuje tę awanturniczą historię w charakterze pretekstu do obnażenia prawdziwego i co tu ukrywać – odrażającego wizerunku mniej wartościowego tubylczego narodu polskiego, który nie tylko „kolonizował”, ale w dodatku straszliwie uciskał „mniejszości”, a zwłaszcza – tę najważniejszą.

Polacy jako „mordercy Żydów”. W ten sposób pani Olga Tokarczuk znakomicie wpisuje się w „pedagogikę wstydu”, w ramach której już od początku 1990 roku, kiedy to, wraz z „upadkiem komunizmu” pojawiły się widoki na uczynienie z Polski żerowiska dla żydowskich organizacji przemysłu holokaustu, rozmaici ochotnicy nieubłaganym palcem kłują Polaków w chore z nienawiści oczy.

Pani Tokarczuk nie daje się w tej konkurencji nikomu wyprzedzić, no, może z wyjątkiem nieboszczyka Jerzego Kosińskiego, co to przypisał polskim chłopom z Podkarpacia takie wyrafinowanie w seksualnych perwersjach, że aż zadziwił awangardę Manhattanu, więc nic dziwnego, że zarządcy stajni właśnie ją wystawili w Londynie do wyścigów starozakonnych. Jeśli się sprawdzi, to może nawet wystawią ją do gonitwy o nagrodę Nobla, dzięki czemu kiedyś dostąpi zaszczytu zajęcia miejsca w samym centrum łona Abrahama, którego nie będzie musiała dzielić nawet z Wisławą Szymborską, która, korzystając z przywileju urodzenia, skwapliwym językiem wielbiła Stalina, a na pedagogikę wstydu już nie zdążyła.

Ale właściciele stajni byliby złymi gospodarzami, gdyby stawiali tylko na jedną klacz, nawet tak obiecującą, jak Autoressa. Toteż wschodzącą gwiazdą starozakonnych wyścigów okazał się pan Zygmunt Miłoszewski, młodszy od pani Tokarczuk o całe 14 lat, więc jest szansa, że pobiega dłużej, kiedy już zarządzający stajnią pisarzy i artystów odprzedadzą Laureatkę do rzeźni, ma się rozumieć – rytualnej.

Pan Miłoszewski karierę pisarską rozpoczynał od kryminałów, ale zorientował się, że prawdziwy cymes kryje się w literaturze ambitniejszej – w tym mianowicie, by chłostać „katolickie i klerykalne wymysły”, które zaowocowały „pogromami”, nawet „już po holokauście”. Najwyraźniej pan Miłoszewski już się zorientował, w którym żłobie jest siano, a w którym owies, więc wróżę mu wielką karierę – oczywiście według kolejności – a pani Tokarczuk w kolejce do Nobla zdążyła stanąć wcześniej.

Ale to nic, bo w miarę narastania apetytów literacka kuchnia nie nastarczy ze świeżymi daniami i musi podawać również odgrzewane kotlety w rodzaju „Malowanego ptaka” wspomnianego tu Jerzego Kosińskiego, który ma zostać nie tylko przerobiony na film, ale również na przedstawienie teatralne, bodajże w Poznaniu.

Wprawdzie Joanna Siedlecka sprawdziła w swoim czasie rewelacje Jerzego Kosińskiego, który nawet nazwisko wyssał sobie z palca, bo tak naprawdę zwał się Lewinkopfem i okazało się, że to wszystko blaga i konfabulacja. Swoje odkrycia przedstawiła w książce „Czarny ptasior”, która wywołała rezonans wśród nowojorskiej bohemy na tyle, że do Polski wybrał się „rewizor iz Pietierburga”, celem sprawdzenia Joanny Siedleckiej.

Kiedy okazało się, że napisała cała prawdę i tylko prawdę, zameldował o tym w Nowym Jorku, co zapoczątkowało zmierzch dobrego fartu Kosińskiego-Lewinkopfa, którego w końcu znaleziono w wannie z głową owiniętą w foliową torbę.

Wydawałoby się, że to znakomity temat dla pana Miłoszewskiego, ale on już chyba do wyższych pnie się grządek („a tu do wyższych pnę się grządek w mej firmie „Trwoga & Żołądek””), więc jeśli by nawet coś wspomniał o autorze „Malowanego ptaka”, to najwyżej w tonie apologetycznym, ewentualnie martyrologicznym, jako prawdopodobnej ofierze polskiego antysemityzmu.

Skoro tedy w ramach „pedagogiki wstydu” tubylcze szkapy sięgają po „Malowanego ptaka”, żeby na jego skrzydłach wzlecieć ku słońcu, to znaczy, że w branży przemysłu holokaustu zbliża się znakomita koniunktura, na co wskazuje również wyznaczenie na 27 marca otwarcia w Warszawie biura Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego, którego zakres działania ma obejmować całą Europę Środkową, pokrywając się dokładnie z zakresem działania zespołu HEART, utworzonego w roku 2011 przez rząd Izraela do spółki z Agencją Żydowską w celu „odzyskiwania mienia żydowskiego” w Europie Środkowej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 6 06:08, 07 Kwi 2017    Temat postu:

Żydokomuna przejdzie na islam?

Stanisław Michalkiewicz

Wprawdzie rozmaici mądrale zaprzeczają istnieniu żydokomuny, uważając ją za fantasmagorię wylęgłą w głowach umysłowo chorych nienawistników, ale warto zwrócić uwagę, że liczba rzeczy, których oficjalnie „nie ma”, w związku z czym człowiekom przyzwoitym, co to rozpoznają się po charakterystycznym zapachu, nie wypada w nie wierzyć, jest całkiem spora.

Na przykład – izraelska broń jądrowa. Jest rozkaz, że Izrael żadnej broni jądrowej „nie ma” i żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to dziennikarka Helena Thomas podczas jednej z konferencji prasowych w Białym Domu zapytała prezydenta Obamę, czy wie, jakie państwo na Bliskim Wschodzie ma broń jądrową.

Prezydent już chciał odpowiedzieć, ale ugryzł się w język i zaczął coś bełkotać, konferencję przerwano, a następnego dnia żydowskie media podniosły straszliwy klangor, oskarżając panią Thomas o „antysemityzm”, co doprowadziło do cofnięcia jej akredytacji przez Biały dom.

Rzecz w tym, że w latach 70-tych uchwalona została ustawa zakazująca udzielania amerykańskiej pomocy krajom łamiącym zakaz rozprzestrzeniania broni jądrowej. Otóż gdyby prezydent Obama przyznał, że wie, iż broń jądrową ma Izrael, który mimo to korzysta z amerykańskiej pomocy, to mógłby zostać oskarżony o spisek przeciwko Stanom Zjednoczonym i pozbawiony urzędu. Nic zatem dziwnego, że się zacukał – no i że miłujący pokój Żydzi, rzucili się z wrzaskiem na panią Helenę Thomas, niczym na świętego Szczepana, bo któż by się nie zmartwił mogąc utracić amerykańskie alimenty?

Toteż prezydent Obama wolał o niczym nie wiedzieć, podobnie jak sędziowie i prokuratorzy przesłuchiwani przez sejmową komisję badającą aferę Amber Gold. Nawiasem mówiąc, ta komisja również sprawia wrażenie, jakby starannie unikała zauważenia słonia w menażerii i na liście świadków, jakich zamierza przesłuchać, przezornie nie umieściła ani jednego generała, ani nawet żadnego pułkownika.

Najwyraźniej Wielce Czcigodni Posłowie skądś wiedzą, że nie wolno im przyjmować do wiadomości dalszego istnienia Wojskowych Służb Informacyjnych, których też oficjalnie „nie ma”, ale co z tego, że „nie ma”, kiedy pracowicie skompletowana już w „wolnej Polsce” agentura nie tylko jak najbardziej jest, ale w dodatku doskonale wie, komu zawdzięcza swoją pozycję społeczną i materialną i zrobi wszystko, by ochronić fundament, na którym ten dobrobyt i ta stabilność się opiera.

Identycznie zachował się niezawisły sąd rozpatrujący sprawę spiskujących przeciwko III Rzeczypospolitej kelnerów. Jak pamiętamy, za głównego i najważniejszego organizatora tego spisku uznał on pana Marka Falentę, co wzbudza podejrzenia, że zauważenie kogoś jeszcze ważniejszego niż pan Falenta, niezawisły sąd musiał mieć surowo zakazane i w rezultacie nieprędko, albo wcale nie nie dowiemy, jacy to pierwszorzędni fachowcy kelnerom pomagali i czego spodziewali się w zamian.

Skoro tedy tylu rzeczy objawiających swoje istnienie poprzez rozmaite fakty konkludentne, oficjalnie „nie ma”, to dlaczegóż nie może do nich należeć również żydokomuna? Rosyjski minister spraw zagranicznych Aleksander książę Gorczakow mawiał, że nie wierzy z nie zdementowane informacje, toteż jest wysoce prawdopodobne, że wobec tylu energicznych zaprzeczeń istnieniu żydokomuny byłby przekonany o jej istnieniu.

No dobrze – ale cóż to właściwie jest, ta cała żydokomuna? Jak sama nazwa wskazuje, są to Żydzi, ale nie wszyscy, tylko ci, którzy z takich czy innych względów angażują się w komunistyczną rewolucję. To nie muszą być rewolucjoniści zawodowi, chociaż są oczywiście i tacy, ale również osoby po dziurki w nosi tkwiące w systemie kapitalistycznym, a nawet uchodzący za jego najtwardsze jadro – jak na przykład słynny finansowy grandziarz Jerzy Soros.

On też angażuje się w komunistyczną rewolucję, a w dodatku również ją finansuje. Nie sadzę, by robił to dlatego, że w skrytości ducha kocha komunizm, bo wydaje mi się, że na to jest zbyt inteligentny. Komunizm to może kochać ktoś taki, jak przyjaciel Adama Michnika, Daniel Cohn-Bendit, albo Sławomir Sierakowski – ale nie Jerzy Soros. A jednak Jerzy Soros finansuje komunistyczną rewolucję, więc warto by postawić pytanie, dlaczego właściwie to robi?

Wydaje mi się, że zarówno on, podobnie jak wielu innych Żydów nie będących ideowymi komunistami, angażuje się w komunistyczną rewolucję pragnąc zniszczenia znienawidzonej cywilizacji łacińskiej.

Żydzi bowiem, chociaż na niej pasożytują, to łacińskiej cywilizacji nienawidzą. Nienawidzą bowiem jej filarów w postaci greckiego stosunku do prawdy, zasad rzymskiego prawa i etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego.

Grecki stosunek do prawdy w postaci przekonania, iż prawda istnieje obiektywnie, nie daje się pogodzić z żydowskim stosunkiem do prawdy, która jest wartościowa o tyle, o ile jest w danym momencie użyteczna.

Zasady prawa rzymskiego są dla cywilizacji żydowskiej po prostu obce, a z kolei chrześcijaństwo, przez swój uniwersalizm nie tylko podważa, ale w pewnym sensie nawet ośmiesza żydowskie uroszczenia do wyjątkowości w Kosmosie.

Ten konflikt interesów pojawił się już w starożytności, kiedy głoszącego chrześcijaństwo św. Pawła Żydzi oskarżyli, że działa „przeciwko narodowi”. Najwyraźniej szóstym zmysłem odgadli, że chrześcijański uniwersalizm godzi w rdzeń żydowskiej tożsamości.

Ale to nie wyczerpuje wszystkich przyczyn. Uważam, że kolejną, a nawet najważniejszą przyczyną jest uczucie zemsty za masakrę dokonaną na Żydach przez Niemców w czasie II wojny światowej. O mściwości żydowskiej możemy wiele się dowiedzieć nawet z Biblii, więc odstąpienie od zemsty na Europejczykach choćby za to, że to upokorzenie Żydów w i d z i e l i , trzeba by uznać za rzecz przeciwną naturze.

Toteż nadreprezentacja Żydów w awangardzie komunistycznej rewolucji i to nawet takich, którzy do komunizmu najmniejszych skłonności nie mają, na tym tle staje się zrozumiała. Nie chodzi o to, by obłąkany świat się ziścił, tylko o to, by poddane komunistycznemu duraczeniu europejskie narody doprowadzić do stanu bezbronności, a następnie wydać je na pastwę wojowniczego islamu, do którego Żydzi również teraz, podobnie jak w przyszłości, bez trudu się akomodują.

Jak dotąd, tylko węgierski premier Wiktor Orban odważył się powiedzieć o tym otwartym tekstem, podczas gdy inni Umiłowani Przywódcy nie tylko chowają głowy w piasek, ale w ten sposób – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – staremu grandziarzowi się nadstawiają.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Czw 6 06:28, 27 Kwi 2017    Temat postu:

Tak, czy owak – Scheiss
Stanisław Michalkiewicz


Ileż wiadomości może dostarczyć człowiekowi lektura żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją pana redaktora Adama Michnika – oczywiście jeśli czyta się ze zrozumieniem! Chodzi o sens publikacji niekoniecznie wyrażony expressis verbis w nich samych – bo już Antoni de Saint-Exupery zauważył w „Małym Księciu”, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.

Więc jeśli na przykład żydowska gazeta dla Polaków z mściwą satysfakcją pisze o porażce Wiktora Orbana w walce ze starym żydowskim grandziarzem finansowym Sorosem, to jakież wiadomości możemy z tego sobie wydedukować?

Po pierwsze, że żydowska gazeta dla Polaków nienawidzi Wiktora Orbana, a nie sądzę, by taka nienawiść była – po pierwsze – bezinteresowna a po drugie – by była następstwem jakiejś samowolki ze strony redakcyjnego Judenratu.

W takim razie Wiktora Orbana musi nienawidzić nie tylko redakcyjny Judenrat „Gazety Wyborczej”, a nawet więcej – nienawiść redakcyjnego Judenratu do Wiktora Orbana ma raczej charakter pochodny od nienawiści, jaką zieje do niego Sanhedryn – ten, którego „nie ma”.

To w ogóle ciekawa rzecz z tymi Żydami, że nienawidzą całego świata i do całego świata mają pretensje. O co? Tego wyraźnie nie precyzują, ale wydaje się, że o to, że nie władają światem, jak w swoim mniemaniu na to zasługują. Myślę, że to właśnie jest główną przyczyną niechęci do Żydów, bo przecież nietrudno zauważyć tej pogardy i tej nienawiści, jaką zieją do świata, więc nic dziwnego, że świat reaguje na to co najmniej chłodną rezerwą, a w porywach – również zniecierpliwieniem.

Po drugie – że stary żydowski finansowy grandziarz przy pomocy swojego złota, wojuje z węgierskim rządem. O co grandziarz może wojować z węgierskim rządem? A o cóż by innego, jak nie o władzę nad węgierskim narodem, do której pretenduje również węgierski rząd?

No dobrze, ale o ile węgierskiemu rządowi władza potrzebna jest dla realizowania programu, jaki Wiktor Orban w swoim czasie przedstawił, to po co potrzeba jest grandziarzowi?

Jak pamiętamy. Premier Orban powiedział, że chciałbym wydobyć Węgry z pułapki zadłużenia. Rzecz oczywista, bo przecież wiadomo, że państwo siedzące w kieszeni u lichwiarzy, może tylko groźnie kiwać palcem w bucie, a i to, o ile mu pozwolą. Ale wydobycie państwa z pułapki zadłużenia wymaga przykręcenia finansowej śruby – i Wiktor Orban ją przykręca.

Mimo to Węgrzy go popierają, o czym świadczą dwukrotnie wygrane wybory i to większością „konstytucyjną” to znaczy – wystarczającą do zmiany konstytucji, co w naszym nieszczęśliwym kraju nikomu jeszcze się nie udało.

Ale skoro przykręca im śrubę, to dlaczego właściwie go popierają? Pewne światło rzuca na to fragment preambuły do węgierskiej konstytucji, mówiący o „koronie św. Stefana” Otóż jest to nazwa terytorium węgierskiego sprzed traktatu w Trianon, który był narzucony Węgrom 4 czerwca 1920 roku jako kara za uczestnictwo Węgier w I wojnie światowej po niewłaściwej stronie. W następstwie tego traktatu Węgry utraciły 2/3 terytorium państwowego. W tym kontekście lepiej rozumiemy niezmienne poparcie Węgrów dla programu Wiktora Orbana, mimo że wiąże się on z przykręcaniem śruby.

No dobrze, a po co w takim razie władza nad narodem węgierskim potrzebna jest staremu żydowskiemu finansowemu grandziarzowi? Na pewno w jakimś innym celu, bo w przeciwnym razie nie walczyłby z węgierskim rządem, tylko go wspierał.

Najwyraźniej władza ta jest grandziarzowi potrzebna dla doprowadzenia węgierskiego narodu do stanu bezbronności, by móc na nim pasożytować. Nie osobiście, ma się rozumieć, bo grandziarzowi wiele nie potrzeba, tylko dla innych członków wspólnoty plemiennej, którzy zamierzają rozkwitać na tym „nawozie historii”.

Warto zwrócić na tę możliwość uwagę tym bardziej, że rząd naszego nieszczęśliwego kraju z grandziarzem nawet nie próbuje walczyć, tylko skwapliwie mu się podkłada – o czym mogliśmy się przekonać choćby z lizusowskiego listu pana prezydenta Dudy do uczestników uroczystości otwarcia w Warszawie biura Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego – jednej z wielu macek oplatającej świat ośmiornicy.

Ciekawe, na co właściwie ten cały prezydent Duda liczy – czyżby na to, że może pozostawią go w charakterze parawanu, za którego osłoną starsi i mądrzejsi będą okupowali nasz nieszczęśliwy kraj? Może tak, a może nie – na co wskazuje przykład Ukrainy, gdzie Arszenik Jaceniuk, zaledwie „podejrzewany” o żydowskie pochodzenie, zastąpiony został przez Włodzimierza Hrojsmana, którego już o nic podejrzewać nie ma potrzeby.

Skoro tak, to i u nas wszystko jest możliwe tym bardziej, że pan prezydent Duda za żadne skarby nie chce powiedzieć, co właściwie obiecał w Nowym Jorku reprezentantom tamtejszych gangów, podobnie jak pani premier Beata Szydło ani słówkiem nie wspomniała, czy podczas wizyty polskiej delegacji rządowej ad limina w Izraelu rozmawiano o tych nieszczęsnych „roszczeniach”, czy nie.

Obawiam się, że skoro wokół tej sprawy zapanowała taka zmowa milczenia, to Wysokie Zmawiające Się Strony muszą ukrywać jakieś wyjątkowo parszywe projekty.

Oczywiście stary grandziarz, przed którym – jak przypuszczam – jako swoim pryncypałem nie tylko pan red. Michnik, ale i pozostali członkowie redakcyjnego Judenratu, a tym bardziej – szabesgoje w rodzaju potomkini świętej rodziny w osobie pani red. Dominiki Wielowieyskiej (swoja drogą, jak nisko upadła tubylcza szlachta; kiedyś każdy szlachciura miał swojego pachciarza, a dzisiaj każdy pachciarz ma na swoje usługi nie jednego, ale nawet kilku zdegenerowanych potomków świętych, a niechby tylko starych rodzin, co to skaczą przed nim z gałęzi na gałąź), więc stary grandziarz nie mówi wprost, o co mu chodzi, tylko ubiera swoje lisie zamiary w elegancko brzmiące pozory, a konkretnie – w intencję budowania w Środkowej Europie „społeczeństw otwartych” – co w praktyce wychodzi naprzeciw toczącej się w Europie komunistycznej rewolucji, która na obecnym etapie nastawiona jest na masowe duraczenie mniej wartościowych narodów tubylczych.

W tym celu promotorzy „społeczeństwa otwartego”, przy pomocy piekielnej triady: państwowego monopolu edukacyjnego, mediów i przemysłu rozrywkowego, próbują zdobyć panowanie nad językiem, a za jego pośrednictwem – również nad umysłami narodów mniej wartościowych.

I oto przy okazji Świąt Wielkanocnych, których Żydzi muszą chyba szczególnie nie lubić, jako, że przypominane przy tej okazji historie obnażają nie tylko niesympatyczne właściwości ich charakteru narodowego, ale i szalbierczy charakter religii, na łamach żydowskiej gazety dla Polaków ukazała się publikacja niejakiej pani Natalii Fiedorczuk, zachęcająca „matki” do „zastrajkowania” właśnie w święta. Konkretnie chodzi o to, żeby nie zmywać naczyń – niech się ich sterty piętrzą na stołach.

Jestem pewien, że nie jest to ostatnie słowo, bo przecież na taką stertę brudnych naczyń można jeszcze nasrać. Może pan redaktor Michnik da przykład?
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pią 6 06:37, 19 Maj 2017    Temat postu:

Człowieki z zasadami

Stanisław Michalkiewicz


„Zasady wygrały” – powiedział pan Michał Boni po wyroku, jaki niezawisły sąd ogłosił w sprawie spoliczkowania go przez Janusza Korwin-Mikke, który został za to skazany na 20 tys. złotych grzywny i dodatkowo – 3,3 tys złotych kosztów procesu.

Najwyraźniej pan Michał Boni uważa się za człowieka z zasadami, więc warto przypomnieć, o co w tym całym procesie chodziło. Otóż kiedy w 1992 roku, w następstwie przyjęcia przez Sejm uchwały lustracyjnej, minister Antoni Macierewicz przekazał parlamentarzystom informację o konfidentach UB i SB pozostających podówczas w strukturach państwa, wśród konfidentów figurował również pan Michał Boni.

Jak pamiętamy, na tę uchwałę S(r)alon zareagował świętym oburzeniem, w którym przodowała zwłaszcza redagowana przez potomka Żydów-stalinowców, pana red. Adama Michnika, żydowska gazeta dla Polaków.

Opublikowała ona na pierwszej stronie wierszyk pod tytułem „Nienawiść”, napisany przez poetessę Wisławę Szymborską, co to kiedyś pisała panegiryki na cześć Partii i Chorążego Pokoju – za co S(r)alon wysunął jej kandydaturę do literackiej Nagrody Nobla.

W tym wierszyku poetessa zwróciła uwagę na „oczy snajpera”, co podchwycili funkcjonariusze drobniejszego płazu, uplasowani przez oficerów prowadzących w rozmaitych redakcjach niezależnych mediów głównego nurtu i zaraz zaczęli nieubłaganym palcem dźgać znienawidzonego Antoniego Macierewicza w „chore z nienawiści” oczy.

Oczywiście to tylko na marginesie, bo zagrożony w swojej legendzie Kukuniek przeprowadził nocną zmianę, w której obok słynącego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, obok cieszącego się zaufaniem wszystkich i każdego z osobna Donalda Tuska, obok Leszka Moczulskiego, obok Waldemara Pawlaka, wystąpił również Wielce Czcigodny poseł Stefan Niesiołowski – bodajże jedyny parlamentarzysta, który od niezawisłego sądu uzyskał certyfikat, że nie ma ubeckich protektorów.

Rząd premiera Olszewskiego został obalony i chociaż zaniepokojony profesor Bronisław Geremek pragnął pogrążyć sprawców lustracji przy pomocy oskarżenia o zamach stanu, to stare kiejkuty musiały uznać, że bezpieczniej będzie zakończyć dintojrę, bo kto wie, jakie śmierdzące dmuchy mogłyby się przy tej okazji wydostać i w rezultacie pan profesor Geremek swego oskarżenia nie śmiał już podtrzymywać.

Zatem tylko Waldemar Pawlak, który w następstwie nocnej zmiany został premierem, przepowiadał sobie na głos, jakie priorytety będzie realizował („czyszczę sobie MSW”), potem, bodajże przy wydatnej pomocy pana Aleksandra Łuczaka, obsprawił się w skarpetki, kalesony i inne elementy fond de toilette, jak przystało premierowi i w ten sposób pięć minut strachu minęło.

Konfidenci nabrali otuchy i pewności siebie i nie tylko zaczęli zaprzeczać wszystkim „insynuacjom”, ale nawet wytaczać procesy rządowi, który z góry przyznawał im rację i odszkodowania. Wśród zaprzeczających był również pan Michał Boni, który Janusza Korwin-Mikke nazwał człowiekiem „niespełna rozumu”.

Na takie dictum Korwin-Mikke obiecał, że jeśli spotka pana Boniego, to da mu po mordzie i słowa dotrzymał w roku 2014. Pan Boni poskarżył się do niezależnej prokuratury, i w rezultacie doszło do procesu, w którym zapadł wspomniany wyrok.

Gdyby pan Michał Boni był człowiekiem z zasadami, to – po pierwsze – nie podpisywałby zobowiązania do współpracy z SB, po drugie – jeśli już podpisał, to by publicznie temu nie zaprzeczał, po trzecie, jeśli by nawet zaprzeczał, to nie oskarżałby tych, którzy twierdzą odwrotnie, że są „niespełna rozumu”, a po czwarte – jako opozycjonista, który podpisał cyrograf dla SB, bez wahania by się powiesił, albo zastrzelił.

„Ale gdzież tam marzyć o tem!” – jak zwykł mawiać Ignacy Rzecki z „Lalki” Bolesława Prusa. Teraz w S(r)alonie są takie zasady, żeby iść w zaparte, a jeśli już się nie da, to jednym susem schronić się za murami praworządności – i pewnie dlatego wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się nawzajem w tłumie po specyficznym zapachu, pod batutą starych kiejkutów nawet w obronie praworządności kicają.

Takie zasady mogą wynikać z bezpieczniackiej instrukcji na wypadek dekonspiracji. O postępowanie zgodne z taką instrukcją podejrzewam Kukuńka, któremu „koncepcje” w sprawie „Bolka” lęgną się w głowie jedna za drugą, niczym króliki. Jeśli te podejrzenia okazałyby się trafne, to by znaczyło, że Kukuniek, który z ewidencji SB mógł zostać jeszcze w drugiej połowie lat 70-tych przejęty przez wywiad wojskowy, nadal pozostaje w ewidencji, a jeśli wykonuje jedna instrukcję, to skąd pewność, że nie wykonuje innych?

Z panem Bonim sprawa może być podobna, bo czy można być w Polsce skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem? Pan Boni był i nadal jest politykiem na swój sposób skutecznym, co wzbudza rozmaite podejrzenia, podobnie jak w przypadku zwycięzcy niedzielnych wyborów prezydenckich we Francji, pana Emmanuela Macrona. On też jest politykiem tak skutecznym, że może trochę aż za bardzo, niczym w naszym nieszczęśliwym kraju sprytny pan Rysio z Nowoczesnej, co to nie tylko z niczego z dnia na dzień stworzył partię, ale zanim zdążył otworzyć usta, już wdzięczny naród obdarzył go 11 procentami zaufania.

Pan Macron też stworzył z niczego partię „Naprzód!”, zaś zaufało mu aż 66 procent obywateli – ale co francuska razwiedka, to nie nasze stare kiejkuty. Inna sprawa, że i francuska razwiedka musiała się nieźle nauwijać – na co wskazuje aż ponad 9 procent głosów nieważnych. Ktoś musiał przecież te kartki do urn wyborczych podosypywać – ale ponieważ stawka była przyszłość „Europy”, to można było do takich czynności zaangażować również człowieków z zasadami.

Jestem pewien, że gdyby i u nas taka konieczność się pojawiła, to na pana Michała Boniego zdrowe siły mogłyby też liczyć. Kto raz był królem – powiadają bowiem wymowni Francuzi – ten zawsze zachowa majestat. Warto o tym pamiętać w momencie, kiedy również na francuskim odcinku frontu batalia z „populizmem” zakończyła się zwycięstwem.

W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Nasza Złota Pani przystąpi do robienia porządku również w naszym nieszczęśliwym kraju, a wtedy każda para rąk, zwłaszcza tak czystych, jakimi może poszczycić się pan Michał Boni, który może tam i palił, ale przecież się nie zaciągał, nie tylko się przyda, ale zostanie odpowiednio zagospodarowana.

Toteż nic dziwnego, że w przeczuciu nadchodzącego etapu z jego mądrościami również niezawisły sąd powinność swej służby zrozumiał i policzek pana Michała Boniego wycenił na wagę złota. Widać wyraźnie, że mimo rozmaitych przeciwności i sypania piasku w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, iustitia w naszym nieszczęśliwym kraju jest w niezłej kondycji i kiedy tylko zabrzmi sygnał znajomej trąbki, to „posypią się piękne wyroki”. Takie to ci, panie dzieju, są zasady.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Śro 21 21:17, 31 Maj 2017    Temat postu:

« Być pedofilem jak Mahomet
Piosenki z Generalnej Guberni


Stanisław Michalkiewicz


Co to będzie, co to będzie…! Nie dlatego, żeby było „ciemno wszędzie, głucho wszędzie”. Jest przecież akurat odwrotnie. Ciemno to jest pod latarnią, tą konkretnie, która świeci przed Kancelaria Premiera.

Dopóki oświecała kancelarię Premiera Tuska, to wszystko było w jak najlepszym porządku, chyba, że demonstrację protestacyjną urządzali tam policjanci. Widziałem kiedyś taką demonstrację; z całej Polski zjechali się policjanci umundurowani i po cywilnemu („mruga tajniak na tajniaka…”) i stali na Alejach Ujazdowskich, skandując: „zło-dzie-je! zło-dzie-je!”

Widok był dziwnie osobliwy, bo na całym świecie, jak policjant widzi złodzieja, to go łapie – a tu żaden nawet nie drgnął. Widocznie skądś mieli informację, że tych złodziei nie wolno im łapać, więc tylko głosem sygnalizowali ich obecność.

Ale poza takimi incydentami wszystko było w jak najlepszym porządku i nawet taki pan minister Sławomir Nowak, który zaciągnął się, czy może został zaciągnięty w charakterze szabesgoja na służbę u ukraińskiego premiera Włodzimierza Hrojsmana, dworuje sobie z sejmowej komisji markującej wyjaśnianie afery Amber Gold – a płomienni szermierze ludowej praworządności, zebrani na katowickim Kongresie Prawników Polskich ani słowem nie zająknęli się na temat zagadkowych przyczyn, dla których sędziowie nagle doznają amnezji i nawet na pytanie, jak się który nazywa, odpowiadają : „nie wiem, nie pamiętam”.

Najwyraźniej pamięć wyłączyli im oficerowie prowadzący z Wojskowych Służb Informacyjnych, którzy nie tylko wystrugali ich z banana na jurysprudensów, ale w dodatku poprzebierali ich w „śmieszne średniowieczne łachy” z groteskowymi złotymi łańcuchami z tombaku – takiego samego, jaki na bycze karki zakładają sobie alfonchy rekrutujące panienki dla swoich bezpieczniackich sutenerów.

Złośliwcy, których na tym świecie pełnym złości nie brakuje, szerzą fałszywe pogłoski, jakoby między siedzibą redakcyjnego Judenratu, a budynkiem „Cenzinu” przebiegało podziemne przejście, czyli tak zwane „lochy”, przez które od każdej transakcji odprowadzane są procenty dla starego grandziarza, który kupił sobie ponad 11 procent udziałów w spółce „Agora”. Te procenty mają zasilać Fundację Batorego, za pośrednictwem której Główny Cadyk III Rzeczypospolitej futruje autorytety moralne, które za niewielkie pieniądze („goły poeta dostał kotleta, piszą chłopczyki panegiryki”), płatnym językiem sławią jego triumfy, niczym samego Króla Niebieskiego.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy, bo jakże by inaczej – chociaż z drugiej strony pamiętam, jak to jeszcze w latach 90-tych Fundacja Batorego rozprowadzała po redakcjach okólnik informujący, kto ile od nich i za co dostał. Był to znakomity przewodnik po życiu publicznym naszego nieszczęśliwego kraju, bo na podstawie tych informacji można było zrozumieć, dlaczego jeden z drugim autorytet moralny ćwierka akurat z tego klucza, a nie jakiegoś innego.

Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, to na liście płac figurował JE ksiądz biskup Tadeusz Pieronek – być może również i dzisiaj na łaskawym chlebie u grandziarza. Jeśli tak, to nie da się ukryć, że od czasów Judasza dokonał się spory postęp; on sprzedał Pana Jezusa za nędzne 30 srebrników, co w dzisiejszych zepsutych czasach nie stanowi nawet równowartości połowy jednorazowego transferu.

No, ale ludzie rosną wraz z krajem, więc również grandziarz musi uwzględniać nie tylko inflację, ale i potrzeby. Dzisiaj za 30 srebrników żaden następca apostołów nie chciałby nawet na Sanhedryn spojrzeć, więc – jak to w żydowskiej anegdocie – „my tu o większe pieniądze się modlimy!”

Ale nie o tym przecież chciałem pisać, tylko o bojkocie festiwalu polskiej piosenki w Opolu. Piosenkarze zaprotestowali i w rezultacie pan Arkadiusz Wiśniewski, prezydent Opola wypowiedział rządowej telewizji umowę. Na takie dictum pan prezes Kurski ogłosił, że festiwal piosenki polskiej odbędzie się w Kielcach.

Natychmiast jacyś zmobilizowani obywatele Kielc energicznie zaprotestowali przeciwko takiemu pomysłowi, z obawy, że w takiej sytuacji Kielce staną się synonimem „obciachu”.

Rzeczywiście – co powiedzą w takim, dajmy na to , Paryżu, kiedy się dowiedzą, że w Kielcach zaśpiewały łamistrajki, za nic sobie mając względy solidarności z panią Katarzyną Szczot? Jak wiadomo, w Paryżu wszyscy panią Katarzynę Szczot nie tylko znają, ale za nią przepadają i już nie mogą wytrzymać bez codziennego odsłuchania piosenki „Testosteron”, opowiadającej o perypetiach doraźnego konkubinatu, kiedy to partner najpierw trzasnął partnerkę w mordę, a potem drzwiami: („Oskarżam cię o łez strumienie, osamotnienie, zdradę i gniew, oskarżam cię o to cierpienie, wojen płomienie, przelaną krew” – najprawdopodobniej z nosa, bo – jak pisał pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Krasicki – „i panowie chorują – czemuż lwy nie mogą”, więc dlaczegóż to celebryci nie mieliby spuszczać sobie krwi z nosa, zwłaszcza w sytuacjach konfliktowych?)

Tak to wygląda na pierwszy rzut oka – ale któż poprzestaje na pierwszym rzucie oka? Żeby spenetrować prawdę, warto wykonać również drugi rzut oka, a wtedy bojkot wzniecony przez refrenistów jawi się nam w całkiem innym świetle.

Dlaczegóż to Opole miałoby gościć festiwal polskiej piosenki i z tego tytułu nazywać się „stolicą polskiej piosenki”? Z punktu widzenia niemieckiej polityki historycznej nastał czas, by tej sytuacji położyć kres. W jaki sposób to zrobić – aaa, to już leży w gestii pierwszorzędnych fachowców, którzy do każdego celebryty, nawet do pani „Kasi Kowalskiej” podobno uchodzącej w środowisku za szczególnie odporną na jakiekolwiek perswazje, potrafią znaleźć dojście („zawsze się znajdzie jakaś dziura, którędy będzie można wejść” – głosiły słowa piosenki popularnej za moich czasów w kołach wojskowych).

Może jeszcze nie teraz, ale już za rok, a najdalej „za dwa, za trzy, choć nie dziś”, Opole stanie się stolicą całkiem innej piosenki. Może jeszcze nie „Horst-Wessel-Lied”, bo licho nie śpi i koordynacja żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką ma swoje subtelne wymagania – ale chyba na terenie Rejencji Opolskiej dopuszczalne będą pieśni zakazane na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Toteż w Kielcach będą śpiewane całkiem inne „łodirydi”, co rzeczywiście w Paryżu może być niezrozumiane, bo Francuzi, o ile pamiętam, w zasadzie nie znają języków obcych, uważając, że jak ktoś już przyjechał do Francji, to powinien mówić po francusku. A która z celebrytek zna język francuski? Może i poznała – ale z mówieniem, nie mówiąc o śpiewaniu jest już znacznie gorzej.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Pon 5 05:11, 05 Cze 2017    Temat postu:

Kukuniek do mokrej roboty?

Stanisław Michalkiewicz

Fortuna variabilis, Deus mirabilis – powiadali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że Bóg wszechmocny, a szczęście zmienne.

Myśl ta przewija się w rozmaitych przysłowiach i porzekadłach, na przykład – z nędzy do pieniędzy, albo, że raz na wozie, a raz pod wozem.

Taka fluktuacja idealnie pasuje do zmiennych kolei losów byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, Lecha Wałęsy, przez znajoma Panią ze sfer dyplomatycznych pieszczotliwie nazwanego Kukuńkiem. Zanim jeszcze został prezydentem, prowadził walkę za komunizmem, w trakcie której doznawał rozmaitych udręczeń – ale z drugiej strony, kiedy tylko potrzebował pieniędzy, to zaraz wygrywał w totolotka. Tak w każdym razie twierdzi pani Danuta Wałęsowa, więc niegrzecznie byłoby zaprzeczać.

Co więcej – takie wygrane, trafiające się akurat w momencie, gdy były potrzebne, świadczą iż Lech Wałęsa musiał być szykowany przez Siły Wyższe do wykonania jakiejś ważnej Misji. Wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy, ale dzisiaj już wiemy, że chodziło o obalenie komunizmu, ale nie byle jak, tylko w taki sposób, żeby nikomu to nie zaszkodziło.

Jak wiadomo, Lech Wałęsa przeskoczył przez płot i obalił komunizm, za co byli komuniści w osobach Aleksandra Kwaśniewskiego czy Włodzimierza Cimoszewicza do dzisiaj są mu wdzięczni, najprawdopodobniej nie bez powodu. Zresztą nie tylko komuniści, bo i antykomuniści w postaci samego pana redaktora Adama Michnika też.

Trawestując spostrzeżenie Franciszka Marii Aroueta zwanego Wolterem, gdyby Lecha Wałęsy nie było, to trzeba by go wymyślić. Na szczęście był, więc wywiad wojskowy nie musiał go wymyślać, tylko – jak przypuszczam – zwyczajnie wciągnął go na swoją ewidencję – i tak już zostało.

Oczywiście te niebezpieczne związki z RAZWIEDUPR-em były starannie ukrywane, ale co jeden człowiek chce zakryć, to drugi odkryje. Nie tylko odkryje, ale – jak powiada poeta – „każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje”, toteż nic dziwnego, że i nasz Kukuniek zaczął doświadczać udręki, kiedy to za sprawą złowrogiego Antoniego Macierewicza, który został zobowiązany do dostarczenia Sejmowi informacji o konfidentach w strukturach państwa, pojawiły się śmierdzące dmuchy o niejakim „Bolku”, o którym mówiono, że on i Lech Wałęsa to ta sama osoba.

Prezydent naszego nieszczęśliwego kraju miotał się od „koncepcji” do „koncepcji”, które lęgły mu się w głowie z szybkością spotykaną dotychczas tylko u królików, co budziło irytację nawet u jego obrońców, bo jak tylko, dajmy na to, stanęli na nieubłaganym gruncie koncepcji, że Lech Wałęsa niczego nie podpisywał, bo nie jest pewne, czy w ogóle umiał pisać, to już następnego dnia mogła wylęgnąć mu się w głowie się koncepcja, że z litości coś tam jednak ubekowi podpisał.

Z litości, nie z litości – ale przecież podpisał – więc nic dziwnego, że zirytowana do żywego tą gonitwą myśli pani red. Karolina Korwin-Piotrowska publicznie wezwała naszego Kukuńka, żeby już nic nie mówił i nie pogarszał w ten sposób i tak już przecież niełatwej sytuacji.

Ale cóż z tego, kiedy obok takich rozsądnych rad, są również instrukcje na wypadek dekonspiracji – żeby na przykład mnożyć coraz to bardziej karkołomne „koncepcje” w nadziei, że ludzie w końcu się zniechęcą, machną ręką i w ten sposób sprawa przyschnie? W desperacji ludziska chwytają się różnych możliwości – o czym wspomina Adam Mickiewicz w balladzie „Lilie”, kiedy to Pani, która Zabiła Pana deklaruje: „ach pójdę aż do piekła, byleby moja zbrodnię wieczysta noc powlekła”. Skoro jednak Lech Wałęsa miałby stosować się do instrukcji na wypadek dekonspiracji, to skąd można mieć pewność, że nie stosowałby się i do innych?

Na taką możliwość wskazywałyby niedawne uroczystości z udziałem byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju. 6 maja mianowicie odebrał w Akwizgranie honorową nagrodę „Polonikus”, „za całokształt działalności” oraz „zaangażowanie na rzecz wzmacniania jedności europejskiej”.

Głównym sponsorem tej nagrody jest niemiecka Fundacja Karola Wielkiego, toteż nic dziwnego, że Laureat w porywie serca gorejącego oświadczył, że Niemcy „muszą skończyć z kompleksami i przejąć przywództwo w Europie”. Niemcom oczywiście nie trzeba tego dwa razy powtarzać, zarówno w sprawie „kompleksów”, jak i „przywództwa”, ale jest przecież różnica, czy do porzucenia „kompleksów” wzywa jakiś Niemiec, niechby nawet Nasza Złota Pani, czy nagrodzony właśnie Polonikusem Polacziszka w rodzaju Kukuńka.

Warto zatem w takich Polacziszków inwestować, oczywiście nie wprost, tylko poprzez rozmaite nagrody, na przykład – „Szkła w rozumie”, jaką w swoim czasie przyznało miasto Karlsruhe Władysławowi Bartoszewskiemu, kiedy już zaczynał wątpić, czy aby na pewno warto być przyzwoitym.

Podobnie robił Józef Stalin, organizując nawet międzynarodową trupę „rewolucjonistów”, skompletowaną z absolwentów komunizmu z ulicy Gęsiej i Smoczej w Warszawie, żeby przedstawiali a to argentyńskich peonów, a to bohaterskich Malajów, ku większej chwale proletariackiego internacjonalizmu ze Związkiem Radzieckim na czele.

Ale cóż dziwnego w takich podobieństwach, skoro Związek Radziecki zmienił położenie i zamiast w Moskwie, ma stolicę w Brukseli? Stare kiejkuty, które do Związku Radzieckiego mają tropizm niczym słonecznik do słońca, wyczuły to szóstym zmysłem, więc czyż w takich warunkach Kukuniek mógłby się nie angażować na rzecz wzmacniania jedności europejskiej? Nie mógłby, to chyba jasne.

Ale żeby temu zaangażowaniu nadać jeszcze lepszą oprawę, przywieziono Kukuńka, niczym osobliwego hoacyna, do na festiwal do Cannes, żeby go pokazać na tle rozmaitych gwiazd pod pretekstem, iż nakręcił on znakomity film Andrzeja Wajdy pod tytułem „Człowiek z żelaza”. Takie wyróżnienie świadczyło, iż na barki byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Siły Wyższe mogły złożyć jakieś ważne, a zarazem delikatne zadanie.

I rzeczywiście! Jeszcze nie ochłonęliśmy z wrażenia po Canneńskich występach Kukuńka, a już się okazało się, że układa on „Listę szkodników”, wzywając swoich zwolenników do składania propozycji. Pierwszy sygnał o tworzeniu tej proskrypcyjnej listy ukazał się 9 marca – prawie jednocześnie z petycją, z jaką do przewodniczącego Komisji Europejskiej Jana Klaudiusza Junckera wystąpiły wszystkie organizacje broniące praw człowieków, żeby zrobił z Polską porządek, bo ochrona praw człowieków w naszym nieszczęśliwym kraju woła o pomstę do nieba.

Ta petycja była niewątpliwym zwiastunem kolejnej kombinacji operacyjnej, której celem jest wywołanie w Polsce politycznego przesilenia, w następstwie którego na pozycję lidera politycznej sceny wróciłaby ekspozytura Stronnictwa Pruskiego. „Lista szkodników” układana przez Kukuńka skłania do podejrzeń, że w ramach tej kombinacji operacyjnej Siły Wyższe mogły powierzyć mu zadanie zorganizowania mokrej roboty.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Nie 23 23:25, 11 Cze 2017    Temat postu:

Prawda wychodzi z trumien

Stanisław Michalkiewicz



Ujawnienie obecności szczątków siedmiu, czy może nawet ośmiu różnych osób w trumnie poległego w katastrofie smoleńskiej generała Bronisława Kwiatkowskiego, podobnie jak w niektórych trumnach ofiar wcześniej ekshumowanych obciąża nie tylko Rosjan, którzy zwłoki ofiar do tych trumien zapakowali, ale przede wszystkim utytułowanych Zasrancen w rodzaju Wielce Czcigodnej Ewy Kopacz, pana Tomasza Arabskiego, czy Jego Ekscelencję, byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Bronisława Komorowskiego.

Jak pamiętamy, Wielce Czcigodna pani Ewa Kopacz nie tylko z miedzianym czołem zapewniała, że teren katastrofy został przekopany co najmniej na metr w głąb ziemi, nie tylko koloryzowała o rzekomym swoim udziale, podobnie jak o rzekomym udziale jakichś innych polskich lekarzy w sekcjach zwłok ofiar, ale w dodatku zarówno ona, jak i pełniący obowiązki szefa Kancelarii Premiera Tomasz Arabski, informowali rodziny ofiar, że otwieranie trumien jest „absolutnie zabronione”.

Ciekawe, kto im to powiedział; jestem przekonany, że oficer prowadzący z Wojskowych Służb Informacyjnych, który z kolei taki rozkaz mógł otrzymać od swojego oficera prowadzącego z rosyjskiego GRU.

Na takie podejrzenie naprowadza mnie historia tworzenia rządu premiera Donalda Tuska w 2007 roku. Otóż Platforma Obywatelska miała wtedy „gabinet cieni”, to znaczy polityków szykowanych na objęcie poszczególnych resortów. I tak, pan Bogdan Zdrojewski był szykowany na ministra obrony, pan Zbigniew Chlebowski – na ministra finansów, pani Julia Pitera na ministra sprawiedliwości – i tak dalej.

Kiedy jednak przyszło do tworzenia rządu, to resorty, na które były szykowane, objęły tylko dwie osoby; pan Mirosław Drzewiecki, późniejszy „Miro” z afery hazardowej, który został ministrem sportu i Wielce Czcigodna Ewa Kopacz, która objęła resort zdrowia. Pozostałe resorty objęli zupełnie inni ludzie: ministrem obrony został pan Klich – psychiatra i zarazem właściciel Instytutu Studiów Strategicznych, wspieranego przez Fundację Adenauera, która 95 procent swoich środków otrzymuje od rządu niemieckiego.

Niech nas nie zwiedzie ten strategiczny instytut, bo zajmował się on takimi strategicznymi kwestiami, jak wpływ kultury żydowskiej na polską – i temu podobnymi.

Ministrem finansów został poddany brytyjski Jacek Vincent Rostowski, z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami, a ministrem sprawiedliwości – pan prof. Zbigniew Ćwiąkalski, a pani Piterze trzeba było na poczekaniu wymyślić jakieś operetkowe stanowisko, którego ona sama chyba do końca nie potrafiła nawet nazwać.

Pozostawienie w tych warunkach Wielce Czcigodnej Pani Kopacz na stanowisku ministra zdrowia tłumaczę sobie zaufaniem, jakim obdarzyć ja musiały Wojskowe Służby Informacyjne – bo myślę, że to właśnie one ostatecznie zadecydowały o składzie gabinetu premiera Tuska.

Wyobrażam to sobie tak, że do Donalda Tuska przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział mu surowo: słuchajcie no Tusk, macie tu papier ze składem waszego gabinetu i nic tu nie kombinujcie, bo wynikną z tego same zgryzoty, a my będziemy musieli przypomnieć wam, skąd wam wyrastają nogi. Na takie dictum nie tylko premier Tusk, ale i żaden z dygnitarzy nie pisnął ani słówkiem protestu.

Nic zatem dziwnego, że Wielce Czcigodna Pani Ewa Kopacz mogła być szczególnie uczulona na polecenia rozmaitych oficerów i nawet nie próbowała konfrontować ich opinii z obowiązującymi w naszym nieszczęśliwym kraju przepisami prawa.

Ciekawe, że żaden z dzisiejszych płomiennych szermierzy praworządności nie próbował sprawdzić, z jakiegoż to umocowania wziął się ówczesny surowy zakaz otwierania trumien. Czyżby i im oficerowie prowadzący udzielili takiej wykładni? Ładny interes!

No a pan Tomasz Arabski? On niby człowiek skromny, ale Wojskowe Służby Informacyjne skromnymi też się interesują. Bo jakże inaczej wytłumaczyć okoliczność, że o zastosowaniu konwencji chicagowskiej do badania katastrofy smoleńskiej zdecydować miała „trójka klasowa”, z której tylko premier Tusk był konstytucyjnym członkiem Rady Ministrów, podczas gdy pan Tomasz Arabski i rzecznik rządu pan Paweł Graś, ministrami byli tytułowani tylko przez grzeczność? Najwyraźniej ktoś starszy i mądrzejszy musiał uznać, że takie zaufane grono do podjęcia tej decyzji wystarczy.

No i wreszcie Jego Ekscelencja Bronisław Komorowski, który konstytucyjną procedurę przejęcia obowiązków prezydenta wszczął na podstawie komunikatu podanego przez panią red. Justynę Pochanke już w godzinach porannych 10 kwietnia. Tymczasem Jarosław Kaczyński dotarł do Smoleńska dopiero wieczorem i dopiero on stwierdził, że okazany mu nieboszczyk, to prezydent Rzeczypospolitej Lech Kaczyński.

Dopiero wtedy można było urzędowo stwierdzić zgon prezydenta, ale ówczesnemu marszałkowi Sejmu Bronisławowi Komorowskiemu ktoś musiał powiedzieć, że komunikat pani red. Justyny Pochanke jest jak najbardziej miarodajny. Któż to taki mógł być? Pewne światło na tę kwestię rzuca zagadkowa deklaracja pana generała Marka Dukaczewskiego z roku 2010, ze jeśli tylko marszałek Komorowski zostanie wybrany na prezydenta, to on z radości otworzy sobie butelkę szampana.

Najwyraźniej Wojskowe Służby Informacyjne, których, nawiasem mówiąc, wtedy już „nie było”, z prezydenturą Bronisława Komorowskiego musiały wiązać jakieś wielkie nadzieje. Oczywiście nie takie, że podczas wizyty w Japonii będzie skakał po krzesłach i generała Kozieja tytułował szogunem, tylko jakieś inne – co to przekładają się – jak powiada poeta – na „tytuły, forsę, włości”, czyli tak zwane „lody”.

Otóż tenże pan marszałek Komorowski po zakończeniu ceremonii funeralnych ofiar katastrofy smoleńskiej, na galówce z okazji 3 maja buńczucznie oświadczył, że „państwo zdało egzamin”.

Ekshumacje zadają kłam tym przechwałkom, wystawiając świadectwo popychadłom starych kiejkutów, którzy obleźli Rzeczpospolitą na podobieństwo insektów. Zauważył to nawet książę-małżonek Radosław Sikorski, zmieniając zdanie w sprawie ekshumacji.

I tylko funkcjonariusz żydowskiej gazety dla Polaków, red. Wojciech Czuchnowski zupełnie się ekshumacjami nie przejmuje, uznając je za trick, który ma „przykryć” brak efektów prac podkomisji złowrogiego ministra Macierewicza, która zamiast dotrzeć do „prawdy” ogłosiła „hipotezę”.

Uważam, że pan red. Czuchnowski ma szczęście, że nie pracował w propagandzie w czasach stalinowskich, bo wtedy wygłaszałby jeszcze bardziej pryncypialne tezy, niczym Wanda Odolska, czy Stefan Martyka – ale to jest jedyna dobra wiadomość, jaką w związku z ekshumacjami można odnotować.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 11 11:42, 27 Cze 2017    Temat postu:

List Otwarty obywatela polskiego do pana Adama Bodnara,
osadzonego na operetkowej posadzie rzecznika praw
obywatelskich


Słuchaj Synu!


Przez uprzejmość nie będę już precyzował – jaki Synu – chociaż nie zamierzam ukrywać, że ta intytulacja wynika nie tylko z różnicy wieku między nami, ale również, a może nawet przede wszystkim – z intencji okazania Ci pogardy z powodu wypowiedzi, iż „musimy pamiętać, że wiele narodów współuczestniczyło w realizowaniu holokaustu. W tym także naród polski.” Wypowiedź ta dowodzi, że nie wiesz, co to jest naród. Wprawdzie z Twego życiorysu wynika, że jesteś wypustnikiem (celowo nie używam słowa „absolwent”, tylko jego rosyjskiego odpowiednika: „wypustnik”, które, jak sądzę, znacznie lepiej Cię charakteryzuje) rozmaitych uczelni, ale najwyraźniej nie przykładałeś się do nauki. Tacy niedoukowie są plagą naszego nieszczęśliwego kraju, zwłaszcza gdy są osadzani na różnych, nawet operetkowych posadach, jak Twoja. Tedy kierując się chrześcijańskim obowiązkiem, nakazującym „nieumiejętnych nauczać” (zob. Katechizm Kościoła katolickiego – uczynki miłosierne co do duszy), uprzejmie Ci wyjaśniam, że naród to wspólnota etniczna, która zorganizowała się politycznie. Tym właśnie różni się on od narodowości, która ma wprawdzie wspólny język, historię, obyczaje, religię – ale nie zorganizowała się politycznie, to znaczy – nie wytworzyła hierarchii, czyli szlachty, dzięki której staje się narodem. Taka ewolucja wynika z rozwoju dziejowego, ale zdarzają się też przypadki uwstecznienia narodu do poziomu narodowości – jak to stało się w przypadku Czechów po bitwie pod Białą Górą w 1620 roku – i dopiero w wieku XIX doszło do odrodzenia narodowości czeskiej, jako narodu.

W świetle tego wyjaśnienia widoczna jest w całej rozciągłości fałszywość Twego twierdzenia, jakoby w realizowaniu holokaustu uczestniczył także „naród polski”. Naród Polski w okresie okupacji niemieckiej i sowieckiej był politycznie zorganizowany w państwo, które w żaden sposób, nie uczestniczyło w holokauście. Nawet polskie instytucje pozarządowe, które oficjalnie działały w Generalnym Gubernatorstwie w postaci Polskiego Czerwonego Krzyża i Rady Głównej Opiekuńczej również w jakiejkolwiek formie nie uczestniczyły w realizowaniu niemieckiego programu „ostatecznego rozwiązania”. Przeciwnie – gdybyś przeczytał wspomnienia Adama hr. Ronikiera (ale co tam marzyć o tym!), będącego w okresie okupacji niemieckiej prezesem RGO, to wiedziałbyś, że RGO współpracowała w niesieniu pomocy humanitarnej z przedstawicielami społeczności żydowskiej w Polsce, a nawet z delegacjami Żydów amerykańskich – oczywiście do czasu wypowiedzenia przez Rzeszę Niemiecką wojny Stanom Zjednoczonym. Ale Ty o tym wszystkim najwyraźniej nie wiedziałeś i dlatego wygłosiłeś opinię, wpisującą się w skoordynowane polityki historyczne: niemiecką, której celem jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową, a przynajmniej – rozmywanie tej odpowiedzialności – oraz żydowską, które celem jest przerzucanie tej odpowiedzialności na winowajcę zastępczego, by podtrzymać możliwość materialnego eksploatowania holokaustu. Podobne opinie wygłaszają przedstawiciele piątej kolumny w Polsce; rozmaici folksdojcze i skorumpowani łajdacy, uczestniczący w realizowaniu w Polsce tzw. „pedagogiki wstydu”, której celem jest wzbudzenie w Polakach poczucia winy wobec Żydów, by w ten sposób doprowadzić nasz naród do stanu bezbronności. Uprzejmie zakładam, że Twoja opinia nie wynikała z podłości, tylko z ignorancji – ale w takim razie nie ulega wątpliwości, że jesteś głupszy, niż nawet przewiduje ustawa określająca warunki na zajmowaną przez Ciebie, operetkową posadę. W tej sytuacji chyba sam rozumiesz, że żadne „przeprosiny” nie wystarczą, że powinieneś niezwłocznie podać się do dymisji, a ze swoim życiem postąpić, jak przystało na człowieka honoru. Oczekuję tego od Ciebie jako obywatel polski – a myślę, że nie jestem w tym oczekiwaniu odosobniony – który ma interes prawny w tym, by ktoś taki, jak Ty, ani go nigdzie nie reprezentował, ani też nie był rzecznikiem jego praw. Łączę stosowne wyrazy.

Stanisław Michalkiewicz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Nie 19 19:39, 09 Lip 2017    Temat postu:

Wrogowie Polski się pienią


Oj, niedobrze, niedobrze. To znaczy oczywiście dobrze, ale przecież niedobrze. Gdyby prezydentem był Bronisław Komorowski, albo jakaś inna kreatura Wojskowych Służb Informacyjnych, gdyby premierem był Donald Tusk, albo chociaż Ewa Kopacz, to wtedy wizyta Donalda Trumpa w Warszawie przebiegałaby zupełnie inaczej choćby dlatego, że to nie on byłby prezydentem USA, tylko Hilaria Clintonowa.

Co prawda wcale nie wiadomo, czy Hilaria Clintonowa przyjechałaby do Warszawy, bo już prędzej – do Berlina, gdzie do spółki z Naszą Złotą Panią postanowiłaby co do przyszłości mniej wartościowych bantustanów Europy, a w Warszawie pod rządami Stronnictwa Pruskiego zapanowałby porządek, czyli Ordnung i zadowolenie, zwłaszcza w środowisku folksdojczów, którzy wtedy zyskaliby gwarancje dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym.

Niestety prezydentem USA jest Donald Trump, czego wszyscy mądrzy, roztropni i przyzwoici, co to rozpoznają się nawzajem po zapachu, nie mogą przeboleć, zarówno w Waszyngtonie, czy Nowym Jorku, jak i w Warszawie.

Toteż warszawski Salon, w którym nie ma podłogi, a także wszyscy mikrocefale, chlipiący michnikowszczynę z żydowskiej gazety dla Polaków, byli tej wizycie jeśli nawet nie przeciwni, to „pozbawieni złudzeń” co do jej rezultatów.

W ostatniej jednak chwili redakcyjny Judenrat na Czerskiej musiał sobie przypomnieć, że prezydent Trump przybywa z zięciem, więc całkowita obojętność mogłaby zostać uznana za przejaw antysemityzmu, a tymczasem bawiący w Warszawie zaledwie dwa dni wcześniej przewodniczący Knesetu Yuli Yoel Edelstein, uchodzący za jednego z 50 najbardziej wpływowych Żydów na świecie, nakazał z antysemityzmem walczyć, więc w tej sytuacji i prezydenta Trumpa trzeba jednak jakoś powitać.

Nawiasem mówiąc, ciekawie byłoby poznać listę pozostałych 49 najbardziej wpływowych Żydów na świecie, no i oczywiście – dlaczego właściwie są oni tak wpływowi – bo czego to ludzie nie gadają!

No dobrze, ale z drugiej strony, gdyby na łamach żydowskiej gazety dla Polaków powitał prezydenta Trumpa sam redaktor Michnik, to mógłby się od tego strefić, w związku z czym trzeba by go nacierać popiołem z krowy, a skąd tu jego wziąć, tego popiołu, kiedy jego nie można nigdzie kupić za żadne pieniądze?

Tedy redakcyjny Judenrat musiał uradzić, żeby prezydenta Trumpa powitał goj w osobie red. Jarosława Kurskiego. Powitał – ale „bez złudzeń”. Jużci – złudzenia to można by sobie rozwijać ile dusza zapragnie przy Hilarii Clintonowej. Toteż pozostali mikrocefale już wiedzieli, z jakiego klucza mają ćwierkać i pan red. Andrzej Jonas, zapytany przez dziennikarza portalu Onet, który podejrzewam o niebezpieczne związki ze starymi kiejkutami, o wrażenia z przemówienia prezydenta Trumpa na Placu Krasińskich, powiedział, że nie jest rozczarowany, bo niczego się nie spodziewał.

Co tu dużo gadać; zmieniają się ustroje, padają imperia, ale w środowisku mikrocefali świadoma dyscyplina utrzymuje się bez zmian, niczym w „resorcie” za Stanisława Radkiewicza, z którego, mówiąc nawiasem, wielu mikrocefalom wyrastają nogi. Zresztą nie tylko mikrocefalom, ale i tęgim głowom w rodzaju pana prof. Kuźniara, który zadekretował, że prezydent Trump przyjechał do Warszawy, żeby zrobić sobie „fajne fotki”.

Widać, że świadoma dyscyplina obejmuje również tęgie głowy, chociaż niestety nie ma pewności, czy w tych tęgich głowach jest jeszcze jakiś olej, czy już tylko sieczka z Propaganda Abteilung. Ale cóż ma mówić pan prof. Kuźniar, z którego – jak powiadają – dopiero pan prof. Geremek zrobił człowieka, skoro również „polscy Żydzi” uznali za „przejaw lekceważenia” ze strony prezydenta Trumpa, że nie odwiedził osobiście pomnika Bohaterów Getta, tylko posłał tam córkę Ivankę, podczas gdy sam zrobił sobie „fajną fotkę” i przemówił na tle pomnika Powstania Warszawskiego?

Co tu ukrywać; Hilaria Clintonowa zrobiłaby odwrotnie, więc jakże tu mieć jeszcze jakieś złudzenia?

Tymczasem po spotkaniu z prezydentem Dudą, podczas konferencji prasowej, na pytanie o Trójmorze, prezydent Trump odpowiedział, że „popiera tę inicjatywę i będzie ją wspierać”. Nic zatem dziwnego, że folksdojcze ze Stronnictwa Pruskiego i lobby żydowskie w Polsce, które na tym etapie kolaboruje z Niemcami w zakresie koordynacji polityk historycznych, nie posiada się z oburzenia na „jeszcze jedną polską mrzonkę”.

Wiadomo; „mrzonki” to może sobie pielęgnować „50 najbardziej wpływowych Żydów na świecie”, ale nie jakiś mniej wartościowy naród tubylczy, który powinien się radować, jeśli pozostawia mu wybór, którą Volkslistę zechce podpisać. Wyobrażam sobie, jak takie „mrzonki” mogą zasmucać Naszą Złotą Panią – co najmniej tak samo, jak warunek przeprowadzenia lustracji zasmucał pana prof. Bronisława Geremka.

Ale „mrzonka” się pojawiła i uzyskała deklarację wsparcia ze strony amerykańskiego prezydenta, który najwyraźniej nie zamierza pozwolić na wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z polityki europejskiej. Do tego potrzebne jest mu terytorium, na którym mógłby pewnie postawić stopy i Trójmorze może być takim miejscem.

Po reakcji folksdojczów i lobby żydowskiego w Polsce na tę deklarację można się spodziewać, że Niemcy zrobią wszystko, że użyją wszystkich swoich możliwości, których dzięki starym kiejkutom i ich kreaturom na polskiej politycznej scenie mają całkiem sporo, żeby ten projekt utrącić, nie tylko w Polsce, ale i innych zainteresowanych krajach. Nie tylko zresztą Niemcy, ale również promotorzy komunistycznej rewolucji zarówno w Europie, jak i w Ameryce. Jest ona obliczona na zniszczenie łacińskiej cywilizacji, a tymczasem prezydent Donald Trump w swoim przemówieniu na Placu Krasińskich w Warszawie wygłosił laudację tej cywilizacji i wezwał do jej obrony przed zagrożeniami.

Teraz wszystko zależy od tego, czy ten początek będzie miał następstwa, jak szybko się one pojawią i jak szybko okrzepną. Ten sprzyjający moment dziejowy trzeba wykorzystać do stworzenia faktów dokonanych, których potem trzeba będę bronić. Wiąże się to z ryzykiem, a jakże – ale nie ma polityki bez ryzyka i chodzi tylko o to, by było ono dobrze skalkulowane.

Trójmorze, czyli heksagonale uzupełnione i poprawione – ze Stanami Zjednoczonymi jako protektorem – wydaje się skalkulowane nieźle, a najlepszą poszlaką, jaka na to wskazuje, jest irytacja folksdojczów i żydowskiego lobby, które na obecnym etapie kolaboruje przeciwko Polsce z Niemcami, ich złorzeczenia i ostentacyjne bagatelizowanie wizyty prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie na Forum Państw Trójmorza.

Stanisław Michalkiewicz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Wto 21 21:26, 15 Sie 2017    Temat postu:

„Iustitia” pokpiwa z cymbałów

Stanisław Michalkiewicz



Fortuna kołem się toczy i pysznych poniża. Nic tedy dziwnego, że ledwo tylko „organizator łańcucha światła”, to znaczy masowych demonstracji „w obronie praworządności”, Stowarzyszenie Sędziów „Iustitia” 30 lipca ogłosiło postulaty pod tytułem „5 razy tak dla wolnych sądów”, 1 sierpnia Sąd Najwyższy, wbrew swojemu dotychczasowemu pryncypialnemu stanowisku „zawiesił” sprawę Mariusza Kamińskiego, dając w ten sposób dowód na piśmie nie tylko, że jest przekupny, ale nawet – za jaką cenę.

Przyczyną tej zmiany stanowiska była niewątpliwie obietnica, jaką w tej sprawie musiała złożyć panu prezydentowi Dudzie pani Pierwsza Prezes SN Małgorzata Gersdorf podczas rozmowy w Belwederze – no a „niezawisły” Sąd Najwyższy z miedzianym czołem siuchtę wykonał.

Esperons tedy, że cymbałów, które myślały, że z tą „obroną praworządności” to wszystko naprawdę, latały ze świeczkami i rozkładały pod Sejmem nogi, incydent z Sądem Najwyższym otrzeźwi i następnym razem będą ostrożniejsi – chociaż pewności nie ma, bo głupota ludzka jest niezmierzona i może być porównana tylko do cierpliwości Boskiej.

Przy okazji warto by sprawdzić, czy przypadkiem „Iustitia” nie wykonywała instrukcji starych kiejkutów, które z kolei, według wszelkiego prawdopodobieństwa, są zadaniowane przez niemiecką BND, do której ojcowie-założyciele ubeckich dynastii przewerbowali się jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych, a te zależności reprodukują się w następnych generacjach, na zasadzie dziedziczenia pozycji społecznej.

To zjawisko nasila się w naszym nieszczęśliwym kraju coraz bardziej; dzieci aktorów zostają aktorami i „walczą” o „kulturę”, czyli dotacje budżetowe dla swoich teatrzyków piątej klepki, by już zupełnie nie musiały liczyć się z publicznością, dzieci piosenkarzy zostają piosenkarzami nawet jeśli mają tylko pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżniają, kiedy grają, a kiedy nie – no a dzieci konfidentów zostają konfidentami.

Niezależnie jednak od tego warto zatrzymać się chwilę nad tymi pięcioma postulatami, bo ilustrują one nie tylko stan umysłów środowiska, ale i wyobrażenia o jego pożądanej pozycji w strukturach państwa.

Niczego nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli

Ta charakterystyka Burbonów, którzy powrócili na tron francuski po wojnach napoleońskich, doskonale pasuje również do środowiska sędziowskiego w Polsce. W ciągu ostatnich 27 lat wyemancypowało się ono z jakiejkolwiek zależności od konstytucyjnych organów państwa i najwyraźniej uznało to za stan naturalny – że państwo jest tylko od tego, by im płaciło.

Co prawda nie głoszą tego wprost, tylko owijają w „opakowanie zastępcze” w postaci „służby obywatelom”, ale niech nas to nie zmyli.

Oto pierwszy postulat: „Zamiast urzędów sądowych pod nadzorem Prokuratora Generalnego – niezależne sądy służące obywatelom”. Charakterystyczne, ze sędziowie jakby zapomnieli, że „prokurator Generalny” jest zarazem ministrem sprawiedliwości, który sędziom płaci. Skoro tedy nie chcą w żaden sposób zależeć od „prokuratora Generalnego”, to dobrze – ale kto w takim razie będzie wypłacał im pensje?

A przecież to zaledwie pierwsza część tego postulatu, bo drugie zdanie głosi, że „zamiast partyjnych instrukcji dla sędziów – sędziowie, którzy podlegają tylko Konstytucji i ustawom”. Pięknie – ale jak to było za komuny? Przecież zgodnie z ówczesną konstytucją (art. 62) sędziowie też byli „niezawiśli i podlegali tylko ustawom” – ale przecież stopień tzw. „upartyjnienia” w środowisku był całkiem wysoki, nie mówiąc już o poziomie zaubeczenia, od którego sądownictwo miała uwolnić dopiero „biologia” – jak skwapliwie zapewniali jego przedstawiciele podczas niedawnego, tak zwanego „publicznego wysłuchania” w Sejmie.

Więc „niezawisłość” – swoją drogą, a „instrukcje partyjne” nie mówiąc już o ubeckich – swoją.

Ale te opowieści o „biologii” jako, mówiąc nawiasem – jedynym alibi środowiska – można spokojnie włożyć między bajki z dwóch powodów.

Po pierwsze – jak podaje dr Sławomir Cenckiewicz w książce „Długie ramię Moskwy”, wywiad wojskowy w roku 1990 dysponował agenturą w liczbie 2500 konfidentów. Jaka część działała w środowisku sędziowskim? Tego nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, ilu konfidentów – również wśród sędziów – Wojskowe Służby Informacyjne zdołały zwerbować w następnych latach w ramach rutynowej działalności.

Po drugie – wydało się, że już w „wolnej Polsce” prowadzona była przez UOP operacja „Temida”, której celem był werbunek agentury wśród sędziów. Wyszło to na jaw m. in. przy okazji procesu sędziego Andrzeja Hurasa, oskarżonego o korupcję i po 10-letnim procesie oczyszczonego z zarzutów. Wystąpił on o odszkodowanie i sędzia Lipiński z warszawskiego sądu, przyznał mu bodajże pół miliona złotych, w ustnej motywacji wyroku ujawniając, że ten 10-letni proces toczył się „nie tylko bez jakichkolwiek dowodów, ale nawet wbrew nim”.

Ciekawe, przez jakie to „ustawy” sędzia prowadzący ten proces był inspirowany – bo przecież one się nie zmieniły, więc może ważniejsze od „ustaw” były instrukcje oficera prowadzącego: wiecie, rozumiecie sędzio…”.

Przy okazji sędzia Lipiński poinformował, że zwrócił się do ABW o udostępnienie mu dokumentacji operacji „Temida”, ale spotkał się z odmową. W tej sytuacji opowieści, jak to sędziowie będą podlegali „tylko Konstytucji i ustawom” możemy śmiało włożyć nie tyle może między bajki, ale z całą powagą potraktować jako nieudolne usiłowanie kamuflowania istniejącego podporządkowania sędziów starym kiejkutom.

W tej sytuacji próba podporządkowania sędziów „Prokuratorowi Generalnemu”, chociaż jest to oczywiście numer kozacki, stanowiłaby pewien postęp, bo w odróżnieniu od starych kiejkutów, „Prokurator Generalny” jest przynajmniej znany z imienia i nazwiska i wiadomo, w jakim trybie obejmuje swój urząd.

Polityczne gangi walczą o wpływ na nominacje

Drugi postulat Stowarzyszenia „Iustitia” jest dość zagadkowy. „Tak dla sądów pokoju”. Zamiast sprawiedliwości wymierzanej przez polityków – obywatele sędziami wszędzie tam, gdzie to możliwe”.

Co to jednak znaczy – ta „sprawiedliwość wymierzana przez polityków”? Przecież nawet za komuny, nawet za Stalina, „politycy” wymierzali sprawiedliwość, czy jak kto woli – niesprawiedliwość nie osobiście, ale z reguły – za pośrednictwem „niezawisłych sędziów”. Tym bardziej dzisiaj nie słyszałem o przypadku, by jakiś „polityk” przebrał się w „głupi średniowieczny łach” – jak Oriana Fallaci podczas audiencji u ajatollaha Chomeiniego w Teheranie nazwała muzułmańską burkę – zasiadł za sędziowskim stołem i wyrokował.

„Politycy” spierają się tylko o to, który polityczny gang będzie tych wszystkich „niezawisłych sędziów” mianował na stanowiska. Temperatura tego sporu, w którym biorą udział również sędziowie, jest najlepszym dowodem, że nikt, z sędziami na czele, w żadną „niezawisłość” nie wierzy. W przeciwnym bowiem razie ten spór nie miałby najmniejszego sensu; jeden niezawisły sędzia byłby jak kropla wody, podobny do innego niezawisłego sędziego – bez względu na to, kto go na to stanowisko mianował; Sejm, prezydent, czy maszyna losująca.

Tymczasem spór o prawo do mianowania, w którym aktywnie uczestniczą sędziowie, dowodzi, że nie ma żadnej „niezawisłości”, że wszystko zależy od tego, kto sędziego mianował, bo ten, z wdzięczności, albo ze strachu, będzie jadł mu z ręki. Toteż nic dziwnego, ze polityczne gangi, nie mówiąc już o starych kiejkutach, walczą o dostęp do tego radosnego przywileju, no a sędziom najwyraźniej też nie jest obojętne, kto ich mianuje. Nie chcieliby, by to był rząd, więc może ze starymi kiejkutami było wygodniej?

Afery w rodzaju Amber Gold, czy reprywatyzacyjna, a zresztą – również każda inna pokazują, że nie byłyby one w ogóle możliwe, bez parasola ochronnego, jaki był nad aferzystami rozpięty. W rozpinaniu tego parasola uczestniczyły również niezawisłe sądy, których funkcjonariusze dzisiaj na pytanie komisji sejmowej o nazwisko, bąkają: nie wiem, nie pamiętam – co skłania do podejrzeń, że rozpinanie parasola mogło nie być bezinteresowne, a po drugie – że stare kiejkuty nadal mocno trzymają „niezawisłych” za mordę.

Na tym tle postulat by „obywatele” byli sędziami tam, gdzie to możliwe jest wyważaniem otwartych drzwi – bo w sprawach cywilnych każdy może zapisać się na sąd polubowny niezależnie od „ustaw” – i tylko od jego honoru będzie zależało, czy podda się wyrokowi takiego sądu.

Wątpliwości mogą pojawić się np. w sprawach spadkowych – bo w myśl kodeksu cywilnego, stwierdzenie nabycia spadku może nastąpić tylko w drodze orzeczenia sądu państwowego, które, nawiasem mówiąc – jak to uczynił niezawisły sąd w Jarosławiu – orzekają niezgodnie z prawem, domagając się od spadkobierców dokumentów wbrew przepisom ustawy o aktach stanu cywilnego.

W takich sytuacjach tęgi bat na niezawisłego sędziego aż się prosi, bo obywatele są wobec takich decyzji całkowicie bezbronni. W świetle tego widać, że postulat, by „obywatele” i tak dalej – jest bałamutny, bo nie chodzi o to, by „obywatele” wyręczali sędziów, którzy z tego tytułu przecież nie zrezygnują z pensji, tylko, żeby odzyskali wpływ na obsadzanie sędziowskich stanowisk, z którego zostali podstępnie wyzuci przez polityczne gangi i starych kiejkutów.

„Suwerenowie” jako statyści?

Ale nie o to chodzi w kolejnym postulacie, by „zamiast Krajowej Rady Sądownictwa obsadzanej przez partie – KRS wybierana przez sędziów przy udziale obywateli”. KRS wybierana przez sędziów znaczy – sami się wybieramy, sami się mianujemy, sami się oceniamy i sami się rozgrzeszamy.

W tej sytuacji „obywatele” co to mają mieć w tym procederze „udział”, mogą tylko z otwartymi gębami przyglądać się jak się państwo bawią. Potwierdzają te podejrzenia kolejne postulaty – by mianowicie „zamiast politycznego sterowania składami sędziowskimi – gwarancje nieusuwalności dla sędziów, którzy orzekają zgodnie z prawem i sumieniem”.

No dobrze – ale skąd wiadomo, który sędzia orzeka „zgodnie z prawem i sumieniem”, a który nie – bo orzeka zgodnie ze zleceniem korupcyjnym, czy rozkazem oficera prowadzącego?

Odpowiedzi na to pytanie ma dostarczył postulat piąty – „zamiast partyjnych sądów kapturowych – jawność i dostępność w internecie postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów, którzy sprzeniewierzają się Konstytucji i prawu”.

Stowarzyszenie „Iustitia” nazywa to „społeczną kontrolą sędziów”. To chyba jakieś ponure żarty – bo cóż to za „kontrola” przez „internet”? Dyć i teraz każdy może sobie z internecie napisać, co mu się żywnie podoba nie tylko na „sędziów”, ale nawet – na Pana Boga – więc do czego niby ma zmierzać ten postulat?

Warto zwrócić uwagę, że do postępowania dyscyplinarnego, które potem będzie „jawne” i w ogóle – musi najpierw dojść. A jak ma dojść, kiedy dotychczas w środowisku sędziowskim biblijna zasada ”nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu” traktowana jest z wielkim zrozumieniem – bo któż będzie podcinał gałąź na której przecież i sam siedzi?

Nie czyń drugiemu (sędziemu), co tobie niemiłe – czyż nie na tym polega sławna „solidarność zawodowa” a nawet „kastowa” – o czym mogliśmy się przekonać nie tylko na podstawie przebiegu obydwu sławnych Kongresów Sędziów Polskich, ale również – na przykładzie pana sędziego Ryszarda Milewskiego ze słynącego w świecie z niezawisłości gdańskiego okręgu sądowego, który jak gdyby nigdy nic, niezawiśle orzeka w Białymstoku?

„Internet”, w którym aż huczało na ten temat, nie miał najmniejszego wpływu na losy pana sędziego, więc nietrudno się domyślić, że Stowarzyszenie Sędziów „Iustitia” tak sobie tylko dobrodusznie pokpiwa z cymbałów, co to na jego wezwanie palili świeczki przez sądami.

Może to i słusznie, bo nie ma co rzucać przed wieprzki jakichś pereł – ale skoro tak, to nie ma też najmniejszego powodu, by te wiekopomne postulaty traktować
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sindbad
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 5498
Przeczytał: 4 tematy

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Nie mieszka w Polsce

PostWysłany: Śro 20 20:15, 16 Sie 2017    Temat postu:

jedno jest tu prawdą..wszystko ma swoja cenę..nawet niezawisły sędzia..
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Czw 10 10:06, 17 Sie 2017    Temat postu:

Głosowałam za Unią, za przystąpieniem Polski, powiem więcej marzyłam o integracji.
Gdzie jest ta Unia ojców założycieli? Jak daleko odeszła od idei Schumana?
Wartości chrześcijańskie tradycja i postęp to podwaliny, gdzie to teraz jest?
Powrót do góry
adsenior
Administrator



Dołączył: 02 Mar 2011
Posty: 31245
Przeczytał: 8 tematów

Ostrzeżeń: 0/1
Skąd: Polska
Płeć: Pan

PostWysłany: Czw 10 10:34, 17 Sie 2017    Temat postu:

Integracja w/g Schumana, miała się odbywać li tylko na płaszczyźnie gospodarczej i opierać o wartości chrześcijańskie. Była to, ten pierwowzór unii, na który tak się powołuję, z nazwy i dosłownie: Wspólnota Węgla i Stali. Latami, europejsy, tak jak w Polsce prawnicy, co i rusz zawłaszczali przestrzenie suwerenności, w swoich poczynaniach przekroczyli granicę śmieszności, normując krzywiznę ogórka, lub uznając, że ślimak to ryba a marchewka to owoc.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Czw 11 11:09, 17 Sie 2017    Temat postu:

adsenior napisał:
Integracja w/g Schumana, miała się odbywać li tylko na płaszczyźnie gospodarczej i opierać o wartości chrześcijańskie. Była to, ten pierwowzór unii, na który tak się powołuję, z nazwy i dosłownie: Wspólnota Węgla i Stali. Latami, europejsy, tak jak w Polsce prawnicy, co i rusz zawłaszczali przestrzenie suwerenności, w swoich poczynaniach przekroczyli granicę śmieszności, normując krzywiznę ogórka, lub uznając, że ślimak to ryba a marchewka to owoc.




Anglicy swego czasu postulowali, by mniej integracji.
Dlaczego by nie uznać odrębność kulturową, historyczną państw?
Nie jesteśmy jednakowi, różnimy się przecież. I dlatego był "Brexit"
Chociaż z drugiej strony, wolność, strefa Schengen to mi się nadal podoba.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Sprawy POLAKÓW Strona Główna -> Media, prasa, TV, internet Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 11, 12, 13, 14, 15  Następny
Strona 12 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin